czwartek, 13 czerwca 2019

ODSZEDŁ MACIEK PAROWSKI

W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć - jak to? Przecież był w dobrej formie, ostatnio ostro pracował nad leksykonem swoich autorów, kontaktował się ze mną w tej sprawie jeszcze dwa miesiące przed śmiercią. Zawał, wylew? Okazało się, że w dobrej formie nie był, bo właśnie przegrywał walkę z nowotworem. Pracował do końca, ścigał się z czasem. Nie zdążył, zmarł nad ranem 3 czerwca 2019. A może podciągnął robotę na tyle, że da się książkę wydać? Mam taką nadzieję, bo byłoby to należne mu zwieńczenie wieloletniej i wielostronnej aktywności.

Maciek był w fantastycznym fandomie wszędzie, bo był uniwersalny i chętnie się udzielał. Redaktor, selekcjoner tekstów literackich, popularyzator literatury i wiedzy o niej, felietonista, filmoznawca, komiksiarz, autor, bywalec niezliczonych konwentów. Wzięty prelegent, a przy tym ważny łącznik, inicjujący i katalizujący fandomowe kontakty i przedsięwzięcia. W obrazie naszej społeczności Maciek był rozpoznawalną i ważną ikoną, którą niełatwo będzie zastąpić.
Od początku znajomości nawiązała się między nami jakaś nić zrozumienia, a nawet serdeczności, chociaż słowo „przyjaźń” pewnie jest zbyt pompatyczne. Znaliśmy się blisko 40 lat (!) i w tym czasie sporo wspólnie zdziałaliśmy na fantastycznej niwie, zwłaszcza jeśli chodzi o zagospodarowanie moich tekstów. Zainicjował moją współpracę z czasopismem „Fantastyka”, potem jako naczelny i selekcjoner polskiej prozy na przestrzeni lat przyjął do druku w ”F” i „NF” 13 moich opowiadań (jestem do dziś ilościowym rekordzistą pisma!). Uczestniczył w wydaniu „Klatki pełnej aniołów” u Prószyńskiego, umieszczał moje opowiadania w antologiach, zapraszał na łamy „Czasu fantastyki”. Nie miejsce tutaj na wyliczanki, chcę tylko podkreślić, że jako pisarz, który kiedyś dużo publikował, zawdzięczam mu wiele.
Pewnie nasza znajomość była jednak rodzajem przyjaźni, bo wciąż wracają wspomnienia o Maćku - koledze, fantaście, redaktorze, towarzyszu w wyjazdach i przedsięwzięciach, wliczając w to piwne dyskusje, człowieku inteligentnym o rozległej wiedzy, na którego zawsze można było liczyć w intelektualnej potrzebie. Maciek był też chodzącą bazą danych - jeśli potrzebowałeś złapać kontakt do kogoś, on go miał, zwykle natychmiast, najpóźniej na jutro. Jeszcze jedno - jak sięgam pamięcią, nie mogę na przestrzeni naszej znajomości znaleźć wydarzenia, o które mógłbym mieć do Macieja prawdziwą pretensję, innymi słowy - nigdy nie zrobił mi tzw. „świństwa”. Owszem, nieraz ścieraliśmy się w merytorycznych dysputach, bywało że ostro, kiedyś poróżniliśmy się o nieuzgodniony skrót w moim artykule do „NF”, który zmienił jego sens (to była najpoważniejsza sprawa), ale jego stanowisko zawsze byłem w stanie zrozumieć, wytłumaczyć i w końcu uznać za akceptowalne. Zwracając się do Maćka z czymkolwiek miałem pewność, że zostanę potraktowany poważnie i uczciwie. Podkreślam to dlatego, że takich ludzi widzę dziś wokół siebie naprawdę niewielu.
Przychodzą mi także na myśl różne drobne wydarzenia z czasu naszej znajomości, które - nie wiem dlaczego akurat te - szczególnie utkwiły mi w pamięci. Kilka z nich przedstawiam bez porządkowania, tak jak je sobie przypominam.
Maćka poznałem zdalnie, przez telefon. Zadzwonił do mnie bodajże w 1983 roku (daty już nie ma komu zweryfikować), po nocy, koło godziny 23-ciej, i seplenił coś po swojemu z taką szybkością, że zrozumiałem tylko, że już jesteśmy po imieniu, i że chodzi o jakieś opowiadanie. Chwilami udawało mu się trochę zwolnić, i wtedy słowo po słowie dogadaliśmy się, że jest redaktorem powstającego czasopisma i że chce jakiś mój nowy tekst do opublikowania tamże. Byłem już wtedy po debiucie (1980 r.), miałem też kilka opublikowanych opowiadań rozsianych po czasopismach, jak „Problemy” czy „Młody Technik”, bo wówczas pisałem naprawdę sporo. Całkowicie mnie zaskoczył i zacząłem się wykręcać, że teraz nie mam niczego gotowego, ale Maciek okazał się nieustępliwy. Wreszcie przypomniałem sobie, że właśnie kończę (a może leżał już gotowy w szufladzie?) lekki, humorystyczny tekst „Umarł w butach”, którego jednak jako krytyczny autor nie byłem pewien w 100%. Redaktor-selekcjoner prozy polskiej do „Fantastyki” jednakże nie chciał się rozłączyć, dopóki mu tego opowiadania nie obiecałem. I nie żałuję, bo okazało się całkiem niezłe. No i zaistniałem w drugim numerze w historii kultowego czasopisma.
Nie pamiętam, kiedy Maćka poznałem osobiście - zapewne spotkaliśmy się w redakcji „Fantastyki”, wtedy mieściła się ona przy ul. Mokotowskiej 5, na trzecim piętrze, w starym, wielopokojowym, przedwojennym mieszkaniu. Wchodziło się tam szeroką, chłodną klatką schodową o wysokich półpiętrach, których podesty wyłożone były żółtą i bordową terakotą. Później bywałem tam częstym gościem - przegadałem w tej redakcji niejedną godzinę z Maćkiem, Markiem Oramusem, Lechem Jęczmykiem i innymi.
Równolegle do pisarstwa uprawiałem w tych czasach nauki ścisłe (chemię eksperymentalną) i jeździłem na konferencje naukowe, także międzynarodowe. Polskich badaczy chętnie wtedy dofinansowywano, jako „tych biednych, wychodzących z komunizmu”, więc per analogiam jak zobaczyłem w „F” zachęcające ogłoszenie o konwencie „Conscience 1993” w Sztokholmie, zwróciłem się do Maćka z propozycją wspólnego wyjazdu. Maciek podchwycił temat, w wyniku czego znaleźliśmy się na promie, prującym fale Bałtyku. Podczas podróży i w Sztokholmie prowadziliśmy niekończące się rozmowy o wszystkim: fantastyce, literaturze, światopoglądzie, społeczeństwie, technologii i komputerach. Wtedy, sam już będąc przekonany do komputerów, przekonywałem do nich Maćka, a on dzielnie dawał mi odpór dowodząc, że plik kartek i ołówek zupełnie wystarczy. Podczas konwentowych prelekcji i dyskusji usiłowałem wykonywać równoległe tłumaczenie, co nie zawsze wychodziło i Maćka denerwowało. Przy zwiedzaniu Wenecji Północy ciągle żeśmy się gubili, jako dwa samce alfa (każdy uważał, że drugi powinien iść za nim). Ale do muzeum żaglowca Vasa dotarliśmy, i było bardzo ciekawie.
Maćka zapraszałem także na Festiwale Nauki, które rokrocznie organizowałem w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich w latach 2000-2017. Np. w 2004 roku odbyła się dyskusja panelowa „Słowo i obraz w kulturze XXI wieku”, podczas której filmoznawcy z Parowskim na czele atakowali mój pogląd dotyczący bardziej pierwotnej funkcji obrazu względem słowa. Niezależnie od tematyki, dysputy z Maćkiem były zawsze ciekawe i inspirujące, najważniejsze że niebanalne.
Kiedy ostatni raz widziałem Maćka? Na pewno spotkaliśmy się w trakcie „Kongresu Lemologicznego” we Wrocławiu w listopadzie 2016 r., jedliśmy wtedy kolację i rozmawiali w restauracji o oryginalnym wystroju, pełnej suszonych ziół i roślin ozdobnych. Widzieliśmy się także na Festiwalu Fantastyki w Nidzicy i jestem niemal pewien, że było to w czerwcu 2017 - pochłanialiśmy wtedy kiełbaski pieczone w ognisku i rozmawialiśmy z Waldkiem Chomickim o e-bookach. I to by była ostatnia klatka mojego filmu z Maciejem Parowskim, zwanym przez jednych Parówkarzem, a przez innych Maciejką lub Maciusiem.
Silne pozdro, Maciuś!
Andrzej

Wojtek Sedeńko napisał o Maćku:

niedziela, 26 lutego 2017

PIEŚŃ KOSMICZNEGO AOIDA

Kiedyś twierdziłem, że aktywny pisarz nie powinien recenzować tekstów innych pisarzy, bo może mieć w tym jakiś interes. Mimo to czasami publikowałem swoje wrażenia z lektur, choć starałem się wypowiadać o zagranicznych twórcach, skrzętnie omijając rodzimy podwórzec. Potem wpadłem na pomysł „recenzji plus”, czyli pozytywnych, no bo pisać o kolegach dobrze to tak jakby wyznawać miłość do bliźniego, a ta wszak naganna być nie może. Ale ów pomysł w końcu przepadł w natłoku codziennych obowiązków, last but not least także z powodu chłodnego przyjęcia przez kolegów po krytycznoliterackim piórze. Jakoś do nich nie trafiało, że recenzje nie miały być nieobiektywne, tylko zorientowane na recenzowanie książek dobrych, bo złych przecież nie warto ani czytać, ani o nich pisać.
Teraz pomysł odgrzebałem, tym bardziej że zbliża się pisarska emerytura, niestety. Mam co prawda pomysły na trzy książki (nie będę o nich mówić, bo dobre pomysły miewają gorliwych słuchaczy, także wśród twórców), ale czy i kiedy je napiszę - nie wiem, choć wierzę, że napiszę, wydam i wypiję zwyczajowego szampana, skrapiając nim okładki. Będzie to wino musujące brut zero, bo takim zwykłem opijać sukcesy wydawnicze. Nie, okładki jednak nie skropię, bo jest trochę mniej odporna na wilgoć od burty statku. A jak będzie z pisaniem, samo wyjdzie, bez planowania. W każdym razie, czym mniej pisze się własnych tekstów, tym więcej przystoi opisywać cudzych, jak sądzę.

Wracam do tytułowego aoida. Wojtek Sedeńko w promocyjnym geście przekliknął mi „Przedmurze”, interesującą antologię świeżutkich, jeszcze ciepłych opowiadań całej plejady najlepszych rodzimych autorów. Z tego tomu emanuje nieudawany niepokój o losy Polski i świata w dzisiejszych arcyciekawych czasach, czasach społecznych przewartościowań, narastających antagonizmów, wędrówek ludów i zderzania się dogmatów, w które dzisiaj zakrzepły wymieniane niegdyś myśli i dyskutowane idee. Na tym tle wionącym grozą, jak roślina otoczona potokami wrzącej magmy, unosi się opowieść pełna poezji i eleganckiego dystansu. Czyli „Jestem Aileen” Mirka Jabłońskiego.

niedziela, 19 lutego 2017

Nagie pięści czy chytra głowa, czyli kilka oczywistości

Na oczywistości nasza świadomość jest zaimpregnowana, automatycznie zaliczamy je do sloganów i deklaracji, czyli tzw. trucia, i natychmiast deletujemy z głowy. Czasem jednak warto pochylić się nad truizmami, przyjrzeć się im i ujrzeć z naiwną prostotą dziecka, że przecież... król jest nagi.
Wiadomo, że człowiek jest drapieżcą stadnym, czyli zwierzę z niego zarazem groźne i socjalne. W wyniku występowania tych cech musiały w społeczności Homo sapiens wykształcić się mechanizmy zabezpieczające, podobnie jak to się stało w wilczych watahach - z tą różnicą, że wilki mają blokady biologiczne, zaś ludzie dodatkowo napisali zbiory praw i ustanowili sędziów.
Jednakże ludzkość wynalazła coś jeszcze - dni poza kalendarzem, kiedy prawa się odwiesza i wszystko wolno - są to okresy prowadzenia wojen. Nie łudźmy się, że obowiązuje jakieś prawo wojenne i że po wojnie rozlicza się zbrodniarzy. Rozliczeń dokonuje zawsze zwycięzca i jest to tylko przedłużenie działań wojennych, coś w rodzaju echa już przebrzmiałych wystrzałów.

czwartek, 15 grudnia 2016

KONGRES LEMO(futuro)LOGICZNY, Wrocław, 28-30.11.2016

Wziąłem udział w tym wydarzeniu, które było prawdziwym kamieniem milowym w historii rozważań nad fenomenem Lema. Prof. Stanisławowi Beresiowi, badaczowi Lema i człowiekowi kipiącemu pomysłami, udało się zgromadzić w jednym miejscu imponujące gremium profesorów (oraz naukowców mających ten tytuł w zasięgu ręki), a także pisarzy, filmoznawców, tłumaczy oraz różnej maści lemologów. Następnie w dziewięciu debatach panelowych wystąpili językoznawcy, literaturoznawcy, kulturoznawcy, pisarze, astrofizycy, lekarze, biolodzy, fizycy i matematycy, a także ludzie znający Lema bezpośrednio i z nim współpracujący. Pokazał się także pierwszy (i chyba ostatni) polski kosmonauta, gen. Hermaszewski. Na koniec mieliśmy improwizowaną sesję jazzową, programowo inspirowaną twórczością Lema, a w antraktach muzycy zostali poproszeni o wypowiedzi na tematy egzystencjalne.

niedziela, 31 stycznia 2016

CYRK ODJEŻDŻA


Prasa co raz donosi w triumfalnym tonie, że kolejne miasto zakazało cyrkowych występów przy udziale zwierząt. No bo przecież biedne zwierzątka się męczą, np. słonie muszą iść gęsiego trzymając się za ogony, potem stają na jednaj nodze, albo - o zgrozo - grają w piłkę. Foki o suchych pyskach kręcą piłkami na nosach, papugi przeklinają, a psy biegają na dwóch łapach. Ekstremalne sztuczki wyprawiają tygrysy i lwy, skacząc przez płonące obręcze, a już całkiem odchodzą od zmysłów, jak treserka wkłada im całą głowę do paszczy, a one właśnie wtedy chciałby kłapnąć zębami! Istne męki.
Źródło: https://www.flickr.com/photos/jmpznz/

piątek, 23 października 2015

MIEJSCA, W KTÓRYCH RODZI SIĘ MAGIA, czyli proza poetycko-turystyczna

Podczas swoich podróży widziałem tysiące miejsc wspaniałych, brzydkich i takich sobie. Ale czasami, rzadko, trafiałem na takie wyjątkowe miejsce albo znajdowałem się w takiej pobudzającej wyobraźnię sytuacji, że dosłownie zapierało mi dech z wrażenia. To było coś w rodzaju iluminacji - chyba trafiałem na jakieś czakramy geopsychiczne, miejsca w szczególny sposób integrujące się z moją psyche, multiplikujące doznania chwili. Dostępowałem wtedy olśnienia, czegoś na kształt mentalnego orgazmu.
Miejsca i chwile - bo przestrzeń jest tu ściśle sprzężona z czasem - które posiadły moc, aby choć na moment trwanie zamienić w życie, podzieliłem pomiędzy cztery żywioły: ogień, wodę, ziemię i powietrze.

OGIEŃ
Piasek paruje, ziemia paruje, spomiędzy czarnych i żółtych kamieni wydobywa się ciepła wilgoć. Cała góra jest spocona, paruje jak zgrzany, monstrualny koń po galopie. Stęka i jęczy, coś ciśnie ją od wewnątrz, coś tam się przelewa, dudni, co chwilę łomocze jak pędzący pociąg albo wyje jak startujący samolot. Dźwięki są stonowane, przytłumione setkami metrów skalnej skorupy, stanowiącej pokrywę kotła.

sobota, 18 kwietnia 2015

Nagroda Literacka im. Jerzego Żuławskiego - uwagi do nominacji ‘2015

Uroczystość ogłoszenia nominacji odbyła się 17 kwietnia 2015 r. na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Szczególne podziękowania kieruję do dziekana dr. Łukasza Książyka, który udostępnił salę, a także zgodził się wygłosić wykład.
Teraz parę słów o Nagrodzie (http://www.nagroda-zulawskiego.pl/). Została ona ustanowiona w 2008 roku jako efekt społecznego zapotrzebowania całego środowiska, związanego z literaturą fantastyczną, a moja rola polegała tylko na daniu impulsu wyzwalającego. Wtedy, z braku chętnych, podjąłem się wykonania wstępnych prac organizacyjnych. Jak zwykle, tymczasowe rozwiązanie okazało się na tyle trwałe, że przetrwało do 8. kadencji. I jest wciąż stabilne.
Mamy więc jedyną w Polsce literacką nagrodę w dziedzinie fantastyki, przyznawaną przez utytułowanych profesjonalistów.

środa, 3 grudnia 2014

„ONA”, ON I MIŁOŚĆ DO FACEBOOKA



Obejrzałem ostatnio powszechnie chwalony film „Ona” („Her”) i nie zrobił na mnie wrażenia, a właściwie zrobił, ale negatywne. Film wlókł się klatka za klatką i albo był na granicy dłużyzny, albo w nią głęboko wpadał. Ponadto, a może przede wszystkim - nie powiedział nic nowego, nie było w nim żadnych odkryć.

środa, 12 listopada 2014

KURIOZALNY WYROK ODWOŁANY


W 2009 roku we włoskim mieście L’Aquila miało miejsce tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi, podczas którego zginęło 309 osób, a 1500 zostało rannych. (fot. flickr.com/RobertoTaddeo)
Trzy lata później sąd skazał 6 sejsmologów na wieloletnie więzienie za to, że... nie przewidzieli trzęsienia, a dokładniej za to, że zlekceważyli symptomy ostrzegawcze i nie ostrzegli mieszkańców. Teraz, w 2014 r., naukowców uniewinniono, uchylając poprzedni, galileuszowski wyrok. Niczego innego nie oczekiwałem, bo trzęsień ziemi przewidzieć się nie da, przynajmniej na obecnym etapie rozwoju nauki. Po szkodzie można się zastanawiać, czy nie warto było ewakuować miasta „dmuchając na zimne”, ale biorąc pod uwagę, że niewielkie wstrząsy występują w tym regionie kilka razy w roku, raczej jest to niemożliwe. L’Aquila ma 70 tysięcy mieszkańców, więc ewakuacja jest dużym i kosztownym przedsięwzięciem.
W kontekście tej historii nasunęło mi się kilka refleksji. Po pierwsze, od podstaw kuriozalne wydaje się winienie naukowca za nieodkrycie czegoś. Idąc krok dalej, powinniśmy wytoczyć proces fizykom za nieodkrycie antygrawitacji, genetykom za niewynalezienie pigułki na starość, a socjologom - za brak doskonałego ustroju społecznego na tym padole. Po drugie - niezawisłość sądów jest dobra pod warunkiem, że mamy mądrego sędziego. Nasuwa się analogia do monarchy, który też powinien ferować sprawiedliwe wyroki, chyba że jest... durniem. Po trzecie, w regionach sejsmicznych powinno obowiązywać inne prawo budowlane - ale to jest już zadanie dla polityków.


Linki do odwiedzenia: 1 2 3 4

sobota, 2 lutego 2013

Szymborska - poetka prostego słowa

Tak, to odczułem najpierw - prostotę. Piękną, lekką prostotę słów, które obsiadały strukturę wiersza jak małe ptaki, jak kolorowe kolibry. Czasem wydawało się, że prostota zamienia się w zwyczajność, a brak rygoru ciąży ku brakowi porządku - ale nie, po zagłębieniu się w wiersz natychmiast pojawiał się kształt myślowy, a jeszcze wyraźniej uczuciowy, emocjonalny, objawiało się piękno. To było jak przejście od kolorowych kropek offsetu do obrazu, na który się składały, oglądanego z pewnej odległości, kiedy kształty i barwy zajmują swoje miejsca i organizują wyższy poziom przekazu.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Heavencon Krzysztofa

Stała się rzecz niezrozumiała, która wciąż toruje sobie drogę do mojej świadomości. Zmarł Krzysztof Papierkowski. Stało się to wieczorem 5 stycznia 2013 roku, w dniu, w którym cały dzień byłem po uszy zaczytany i w ogóle nie otwierałem komputera. Ja gościłem w świecie równoległym, a Krzysio właśnie przenosił się do na stałe do innej równoległej rzeczywistości. Jeden z respondentów napisał na stronie GKF-u: „Pocieszam się tylko, że Krzyś zmienił wachtę, zabiera się za organizację „Heavenconu” i kiedyś się spotkamy gdy zgłoszę się po akredytację.” Dla mnie to wszystko wygląda tak, jakby z ulubionego obrazu na ścianie wypadła jedna z postaci. Jak to możliwe?


Krzysio osobiście zapraszał mnie na jubileuszowy 25. Nordcon w 2011 roku. Miałem zajęcia na uczelni, mało czasu, trochę też odstraszała mnie 8-godzinna podróż koleją z Warszawy do Gdańska (2 wieki temu dyliżansem byłoby szybciej), więc się nie zdecydowałem. A był to ostatni Nordcon Krzysztofa.

sobota, 3 listopada 2012

Kannabinoidy kontra alkohol - konkurs festiwalowy

Od lat kilkunastu, dokładnie od 1997 r., zawsze w ostatnim tygodniu września odbywa się w Warszawie niezwykle interesująca i pożyteczna impreza pod nazwą Festiwal Nauki (tutaj strona oficjalna). To przedsięwzięcie ogromne, przyciągające rokrocznie 50 tysięcy żądnych wiedzy gości, angażujące więcej niż tysiąc pracowników naukowych z ponad 100 instytucji. Każdy Festiwal to cegiełka dokładana do gmachu polskiej cywilizacyjnej kultury, że tak górnolotnie - acz prawdziwie - rzecz ujmę.
Od samego początku udzielam się przy tym przedsięwzięciu (zobacz: Farmacja, SPP), a przy okazji ostatniego Festiwalu ‘2012 postanowiłem zaaranżować wykład-dyskusję na wysoce aktualny temat, a mianowicie tyczący zażywania marihuany i alkoholu w aspekcie porównania szkodliwości obu tych używek. Gwoli wyjaśnienia - uznałem, że do wypowiedzi na ten temat wreszcie należało zaprosić naukowca-farmaceutę, bo powszechnie znane opinie polityków i celebrytów upowszechniane są raczej na potrzeby polityki, a nie wzbogacania rzetelnej wiedzy.
Wykład wygłosiła kompetentna pani profesor (więcej szczegółów tutaj), a następująca po nim dyskusja okazała się niezwykle interesująca i jeszcze poszerzyła zakres poruszanych zagadnień. Każdy, kto czyta te słowa jest z pewnością ciekaw wniosków, a zatem odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę jest bardziej szkodliwe: maryśka czy wódka?

sobota, 20 października 2012

Dziecię poety

Uczestniczyłem w ciekawym spotkaniu w Domu Literatury - mianowicie chodziło o reminiscencje dzieci tych rodziców, którzy byli znanymi pisarzami czy poetami. Przy czym musiał być spełniony warunek, aby te dzieci też jakoś zasłużyły się na polu twórczości, a więc niejako kontynuowały zbożne dzieło.
Nie ma sensu wymienianie nazwisk, wszak chodzi o problemy ogólnej natury (ale jak ktoś chce, niech szuka). Na przykład, czy latorośle potrafią udźwignąć wielkie imię rodzicieli, dać sobie jakoś radę ze świadomością, że dorównanie im jest niemożliwe? We wspominkach pojawiały się kompleksy, ale także - tuż obok, równolegle - duma, cześć niemalże. Stąd objawiała się u niektórych podstarzałych już dzieci wciąż żywa pretensja, że ONI umarli - tak przecież być nie powinno, aby bóstwo opuszczało swoją trzódkę!
We wspomnieniach stale obecny był kult słowa jako nieodłączna cecha domowej atmosfery, całe dzieciństwo i młodość wspominających zostały nasycone czcią do liter, akapitów, ksiąg i zapachu papieru. Jedne dzieciaki zasypiały przy stukocie maszyn do pisania, inne tym stukotem były budzone (w tamtych czasach o PC-tach nikomu się nie śniło). Wreszcie przyszła kolej na pytanie: geny decydowały czy wychowanie?
Padło raczej na wychowanie.

wtorek, 11 września 2012

Wiara na poziomie nieba

Jak wiadomo, aktorzy i autorzy potrafią się wcielać. Pozwólcie, że dziś wcielę się w agnostyka (A.).
A. uczestniczył w pogrzebie kolegi, który był dobrym człowiekiem, szedł przez życie prostą drogą, a jako człek życzliwy i towarzyski o społecznikowskim zacięciu miał bardzo liczne grono przyjaciół. Takich ludzi się lubi, lubi się gremialnie i totalnie, albowiem z nimi każdy chętnie obcuje, tym chętniej, że stanowią mniejszość populacji. I to zdecydowaną. Niczym nie ekscytują, podobnie jak słoneczna, letnia pogoda, ale każą wierzyć w stabilność i pozytywne wartości, tworzą atmosferę solidności i optymizmu. W Stanach mawiają, że od takiego można bez wahania kupić używany samochód. Odejście każdego takiego człowieka niewątpliwie pogłębia chaos świata.
Ksiądz, prowadzący mszę, był trochę ostrzejszy, ale też próbował stworzyć optymistyczny nastrój, choć oczywiście sporo moralizował i czasami groził szatanem. Nieco upraszczał, obiecując niebo na ziemi przy przestrzeganiu dziesięciorga przykazań, opowiedział też niebiańską dykteryjkę. Ona dała A. najwięcej do myślenia.

niedziela, 9 września 2012

„Przytrafiło im się życie”

Czytam „Kroniki Diuny” Herberta, dotarłem już do piątego tomu („Heretycy Diuny”). Jest to na pewno kawałek niezłej literatury, choć pierwszy tom był najlepszy, świeży, kipiący od pomysłów, wypełniony brawurową fabułą, dosmaczony szczyptą filozofii buddyjskiej i koranicznej. W następnych częściach napięcie słabnie, coraz więcej miejsca zajmują rozwlekłe i chwilami dość mętne rozważania, na szczęście zręcznie ujęte w formę dialogów. Dobrze, że w tym nieco mulistym strumieniu co pewien czas błyska prawdziwa perła.
W „Heretykach Diuny” natknąłem się na zdanie o ludziach, którym „przytrafiło się życie”, więc idą przez nie bezwładnie, siłą rozpędu. To była jakaś marginalna myśl, ablegierka fabularna, ale jakże genialnie stymulująca! Przynajmniej dla mnie, wszak dobra literatura każdego stymuluje na jego sposób.
Zjawisko życia - jeśli spróbujemy spojrzeć na nie z zewnątrz - jest absolutnym fenomenem, transcendentnym wyzwaniem, z którym ludzie próbują zmierzyć się albo od strony mistycznej, albo od strony materialistycznej, w obu przypadkach - moim zdaniem - z niezadowalającymi efektami. Zbiorowisko atomów węgla, wodoru, tlenu, azotu, fosforu i żelaza, plus śladowe ilości innych pierwiastków, zostaje tajemną mocą uorganizowane w „kotlet z białka i kosmicznego pyłu” (sformułowanie Konwickiego), który - kotlet, nie Konwicki - nie dość że porusza się i przetwarza energię, to jeszcze widzi, reaguje, odczuwa emocje, a nade wszystko - ma świadomość istnienia świata i siebie, w tym swojego odczuwania i swojej świadomości. Prawie nikt się nad tym ewenementem nie zastanawia, no cóż, życie „przytrafia się” i tyle.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Z dyskiem w chmurach

Niejedne ideologiczne dyskusje o chmurze już się toczyły, więc dziś chciałbym napisać trochę o stronie praktycznej tej technologii. Gwoli ścisłości dodam, że nie chodzi o cumulonimbusy i burzową aurę, ale o przestrzeń dyskową i aplikacje osiągalne zdalnie, spoza naszego komputera.
Po pierwsze: chwalę sobie dostęp do chmury. Można tam robić backupy, ale ja wolę trzymać w niej wybrane dokumenty, do których chcę mieć dostęp z dowolnego miejsca. Ewentualnie robię szybki zrzut dopiero co napisanego tekstu, przez co zabezpieczam go i ew. mogę uzupełniać w domu, w pracy czy choćby z tableta lub smartfona.
Ponadto, można poprzez chmurę udostępniać pliki innym konkretnym osobom albo upubliczniać je, podając link na FB czy swojej stronie. Jest to wygodniejszy sposób niż przesyłanie załączników w e-mailach. Prezentowałem już w ten sposób zdjęcia z wakacji, udostępniając jeden katalog kilku osobom. Tutaj przykładowo udostępniam na Skydrive swoje zdjęcia z pustyni Negev i Jerozolimy (przy oglądaniu ustaw sortowanie wg nazwy). Jednak ogólnie doradzam ostrożność - w razie gdy właściciel serwera uzna nasze pliki za nieobyczajne czy inaczej godzące w poprawność, jest władny je skasować nieodwracalnie i bez uprzedzenia. Podobno zdarzały się także pomyłki. A więc jakąś bazową kopię warto jednak trzymać na dysku w domu.
No dobrze, o tych sprawach wiedzą (prawie) wszyscy. Powstaje jednak dylemat, co wybrać? Giganci sieciowi walczą o nasze względy, pchają się z darmowymi usługami. Google i Skydrive, dwóch największych, oferuje z grubsza to samo, choć są drobne różnice. Możemy je porównać tutaj, a podsumowanie wynikające z zestawienia cytuję w oryginale (można sobie przetłumaczyć w tłumaczu Googla, oczywiście jest to darmowa aplikacja w chmurze):

niedziela, 19 sierpnia 2012

Diuna, Frank Herbert i eugenika

W ramach odpoczynku po wakacjach zabrałem się za odłożone lektury. Oczywiście najpierw literatura, o czym dalej, a równolegle zaprzyjaźnione blogi, niosące cenną informację oraz intelektualne ożywienie. Zatrzymałem się chwilę nad relacją Kosika z Nowego Jorku (okazuje się, że w tamtejszym metrze niewiele zmieniło się przez 35 lat, kiedy tam ostatnio bywałem), potem przejrzałem Ziutę co się dziwi (faktycznie, konwenty zaczynają przekształcać się w festyny, ale i cała fantastyka poszerza się, puchnie, a jej punkt ciężkości przemieszcza się w stronę wirtualnej krwawej baśni Grimm-type). Na koniec wpadłem w hodowlę gronkowców i to tak skutecznie, że przeczytałem wszystkie wpisy do końca (początku?), zostawiając sobie na później tylko wstawki literackie tudzież rowerowe. Ha, okazało się, że wszechkozak z Lublina też ceni sobie „Diunę” Herberta!

No bo właśnie czytam cykl Diuny. Przedtem szastałem się trochę po współczesnościach, m.in. łyknąłem „Vatrana Auraio” Huberatha (całkiem, całkiem - przyjdzie coś na ten temat zanotować na marginesach), lecz potem utknąłem w innych grząskich epistołach jak w wiosennym błotku, najwyraźniej robię się wybredny.

sobota, 16 czerwca 2012

Fraszki rubaszne

Nie pytajcie mnie, jak to się stało, że wydałem tomik fraszek. Nie odpowiem, bo zwyczajnie nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, co się do tego zdarzenia przyczyniło: dwóch kolegów, pisarz i tłumacz, uznali kiedyś moje humorystyczne wiersze za pełnoprawną część twórczości, a potem trzeci kolega (pisarz i redaktor) zapytał o fraszki w wywiadzie, i kilka opublikował nawet w czasopiśmie. Na pewno przyczyniła się także do decyzji o wydaniu samolubna ekshibicjonistyczna afirmacja, cechująca twórców, którzy nie lubią pisać do szuflady. No i stało się, że nieokrzesane rymy z ładunkiem erotyzmu, groteski i humoru (w porządku alfabetycznym) poszły w świat.

Wiersze pisałem od pradawnych czasów, a większość z nich skręcała jakoś w kierunku przaśnego humoru.

piątek, 20 kwietnia 2012

Technikalia: odświeżanie stron w Chrome i Firefox

Dziś trochę przyziemnych spraw technicznych, ale bez nich nie powędrujesz daleko po internetowych ścieżkach, a nawet jak powędrujesz, to nieraz kłody zwalą ci się pod nogi.
Kwestią istotniejszą niż się wydaje jest odświeżanie stron w przeglądarkach, tak aby domyślnie widoczna była aktualna wersja - w przeciwnym przypadku można łacno nabrać się na starocie.
Do niedawna używałem tylko przeglądarki Internet Explorer, gdzie można było w ustawieniach wybrać opcję odświeżania, np. przy każdorazowym wejściu na stronę. Cóż, ponoć lepsze i nowocześniejsze przeglądarki takiego wyboru niestety nie oferują - mówię o tych wymienionych w tytule wpisu. Nie jest jasne, dlaczego - bo zakamuflowane opcje istnieją, ale producenci nie chcą udzielać o nich informacji. Być może w trosce o szybkość działania, aby program lepiej wypadał w testach. Ilustracją historii poszukiwań rozwiązania problemu niechaj będzie to forum, gdzie mowa o Chromie.

sobota, 4 lutego 2012

ACTA ad acta, niech żyje hiperbiblioteka?


Przetoczyła się przez kraj fala demonstracji przeciw ograniczaniu wolności w internecie, jeszcze większe były protesty w sieci. Ostra faza minęła, ale pożar tli się i może wybuchnąć ponownie lada chwila.
Jestem przeciwny ACTA, czemu dałem wyraz we wpisie na FB. Ale problem jest i jakoś trzeba go rozwiązać. Najprościej mówiąc i nieco trywializując (bo jest wiele aspektów sprawy), komercja chce pieniędzy, lud chce kultury za darmo. Mówiąc oględniej: biznes, wytwórnie, hurtownicy, wydawcy, księgarze, autorzy, wykonawcy - chcą krociowych zysków, apanaży i godziwych wpływów, honorariów, czy wreszcie choćby drobnych wierszówek, zaś większość odbiorców pragnie mieć pod ręką światową hiperbibliotekę, z której będą mogli korzystać do woli i bezpłatnie - jak to w bibliotekach (na razie) jest w zwyczaju, zupełnie legalnie i w majestacie prawa. I co począć przy tak diametralnie odmiennych oczekiwaniach?
Oczywiście można postawić policjanta z wielką pałą i kajdankami, co właśnie czyni ACTA.