wtorek, 11 września 2012

Wiara na poziomie nieba

Jak wiadomo, aktorzy i autorzy potrafią się wcielać. Pozwólcie, że dziś wcielę się w agnostyka (A.).
A. uczestniczył w pogrzebie kolegi, który był dobrym człowiekiem, szedł przez życie prostą drogą, a jako człek życzliwy i towarzyski o społecznikowskim zacięciu miał bardzo liczne grono przyjaciół. Takich ludzi się lubi, lubi się gremialnie i totalnie, albowiem z nimi każdy chętnie obcuje, tym chętniej, że stanowią mniejszość populacji. I to zdecydowaną. Niczym nie ekscytują, podobnie jak słoneczna, letnia pogoda, ale każą wierzyć w stabilność i pozytywne wartości, tworzą atmosferę solidności i optymizmu. W Stanach mawiają, że od takiego można bez wahania kupić używany samochód. Odejście każdego takiego człowieka niewątpliwie pogłębia chaos świata.
Ksiądz, prowadzący mszę, był trochę ostrzejszy, ale też próbował stworzyć optymistyczny nastrój, choć oczywiście sporo moralizował i czasami groził szatanem. Nieco upraszczał, obiecując niebo na ziemi przy przestrzeganiu dziesięciorga przykazań, opowiedział też niebiańską dykteryjkę. Ona dała A. najwięcej do myślenia.

niedziela, 9 września 2012

„Przytrafiło im się życie”

Czytam „Kroniki Diuny” Herberta, dotarłem już do piątego tomu („Heretycy Diuny”). Jest to na pewno kawałek niezłej literatury, choć pierwszy tom był najlepszy, świeży, kipiący od pomysłów, wypełniony brawurową fabułą, dosmaczony szczyptą filozofii buddyjskiej i koranicznej. W następnych częściach napięcie słabnie, coraz więcej miejsca zajmują rozwlekłe i chwilami dość mętne rozważania, na szczęście zręcznie ujęte w formę dialogów. Dobrze, że w tym nieco mulistym strumieniu co pewien czas błyska prawdziwa perła.
W „Heretykach Diuny” natknąłem się na zdanie o ludziach, którym „przytrafiło się życie”, więc idą przez nie bezwładnie, siłą rozpędu. To była jakaś marginalna myśl, ablegierka fabularna, ale jakże genialnie stymulująca! Przynajmniej dla mnie, wszak dobra literatura każdego stymuluje na jego sposób.
Zjawisko życia - jeśli spróbujemy spojrzeć na nie z zewnątrz - jest absolutnym fenomenem, transcendentnym wyzwaniem, z którym ludzie próbują zmierzyć się albo od strony mistycznej, albo od strony materialistycznej, w obu przypadkach - moim zdaniem - z niezadowalającymi efektami. Zbiorowisko atomów węgla, wodoru, tlenu, azotu, fosforu i żelaza, plus śladowe ilości innych pierwiastków, zostaje tajemną mocą uorganizowane w „kotlet z białka i kosmicznego pyłu” (sformułowanie Konwickiego), który - kotlet, nie Konwicki - nie dość że porusza się i przetwarza energię, to jeszcze widzi, reaguje, odczuwa emocje, a nade wszystko - ma świadomość istnienia świata i siebie, w tym swojego odczuwania i swojej świadomości. Prawie nikt się nad tym ewenementem nie zastanawia, no cóż, życie „przytrafia się” i tyle.