Jak wiadomo, aktorzy i autorzy potrafią się wcielać. Pozwólcie,
że dziś wcielę się w agnostyka (A.).
A. uczestniczył w pogrzebie kolegi, który był dobrym
człowiekiem, szedł przez życie prostą drogą, a jako człek życzliwy i towarzyski
o społecznikowskim zacięciu miał bardzo liczne grono przyjaciół. Takich ludzi
się lubi, lubi się gremialnie i totalnie, albowiem z nimi każdy chętnie obcuje,
tym chętniej, że stanowią mniejszość populacji. I to zdecydowaną. Niczym nie
ekscytują, podobnie jak słoneczna, letnia pogoda, ale każą wierzyć w stabilność
i pozytywne wartości, tworzą atmosferę solidności i optymizmu. W Stanach mawiają,
że od takiego można bez wahania kupić używany samochód. Odejście każdego
takiego człowieka niewątpliwie pogłębia chaos świata.
Ksiądz, prowadzący mszę, był trochę ostrzejszy, ale też
próbował stworzyć optymistyczny nastrój, choć oczywiście sporo moralizował i
czasami groził szatanem. Nieco upraszczał, obiecując niebo na ziemi przy
przestrzeganiu dziesięciorga przykazań, opowiedział też niebiańską dykteryjkę.
Ona dała A. najwięcej do myślenia.