sobota, 3 listopada 2012

Kannabinoidy kontra alkohol - konkurs festiwalowy

Od lat kilkunastu, dokładnie od 1997 r., zawsze w ostatnim tygodniu września odbywa się w Warszawie niezwykle interesująca i pożyteczna impreza pod nazwą Festiwal Nauki (tutaj strona oficjalna). To przedsięwzięcie ogromne, przyciągające rokrocznie 50 tysięcy żądnych wiedzy gości, angażujące więcej niż tysiąc pracowników naukowych z ponad 100 instytucji. Każdy Festiwal to cegiełka dokładana do gmachu polskiej cywilizacyjnej kultury, że tak górnolotnie - acz prawdziwie - rzecz ujmę.
Od samego początku udzielam się przy tym przedsięwzięciu (zobacz: Farmacja, SPP), a przy okazji ostatniego Festiwalu ‘2012 postanowiłem zaaranżować wykład-dyskusję na wysoce aktualny temat, a mianowicie tyczący zażywania marihuany i alkoholu w aspekcie porównania szkodliwości obu tych używek. Gwoli wyjaśnienia - uznałem, że do wypowiedzi na ten temat wreszcie należało zaprosić naukowca-farmaceutę, bo powszechnie znane opinie polityków i celebrytów upowszechniane są raczej na potrzeby polityki, a nie wzbogacania rzetelnej wiedzy.
Wykład wygłosiła kompetentna pani profesor (więcej szczegółów tutaj), a następująca po nim dyskusja okazała się niezwykle interesująca i jeszcze poszerzyła zakres poruszanych zagadnień. Każdy, kto czyta te słowa jest z pewnością ciekaw wniosków, a zatem odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę jest bardziej szkodliwe: maryśka czy wódka?

sobota, 20 października 2012

Dziecię poety

Uczestniczyłem w ciekawym spotkaniu w Domu Literatury - mianowicie chodziło o reminiscencje dzieci tych rodziców, którzy byli znanymi pisarzami czy poetami. Przy czym musiał być spełniony warunek, aby te dzieci też jakoś zasłużyły się na polu twórczości, a więc niejako kontynuowały zbożne dzieło.
Nie ma sensu wymienianie nazwisk, wszak chodzi o problemy ogólnej natury (ale jak ktoś chce, niech szuka). Na przykład, czy latorośle potrafią udźwignąć wielkie imię rodzicieli, dać sobie jakoś radę ze świadomością, że dorównanie im jest niemożliwe? We wspominkach pojawiały się kompleksy, ale także - tuż obok, równolegle - duma, cześć niemalże. Stąd objawiała się u niektórych podstarzałych już dzieci wciąż żywa pretensja, że ONI umarli - tak przecież być nie powinno, aby bóstwo opuszczało swoją trzódkę!
We wspomnieniach stale obecny był kult słowa jako nieodłączna cecha domowej atmosfery, całe dzieciństwo i młodość wspominających zostały nasycone czcią do liter, akapitów, ksiąg i zapachu papieru. Jedne dzieciaki zasypiały przy stukocie maszyn do pisania, inne tym stukotem były budzone (w tamtych czasach o PC-tach nikomu się nie śniło). Wreszcie przyszła kolej na pytanie: geny decydowały czy wychowanie?
Padło raczej na wychowanie.

wtorek, 11 września 2012

Wiara na poziomie nieba

Jak wiadomo, aktorzy i autorzy potrafią się wcielać. Pozwólcie, że dziś wcielę się w agnostyka (A.).
A. uczestniczył w pogrzebie kolegi, który był dobrym człowiekiem, szedł przez życie prostą drogą, a jako człek życzliwy i towarzyski o społecznikowskim zacięciu miał bardzo liczne grono przyjaciół. Takich ludzi się lubi, lubi się gremialnie i totalnie, albowiem z nimi każdy chętnie obcuje, tym chętniej, że stanowią mniejszość populacji. I to zdecydowaną. Niczym nie ekscytują, podobnie jak słoneczna, letnia pogoda, ale każą wierzyć w stabilność i pozytywne wartości, tworzą atmosferę solidności i optymizmu. W Stanach mawiają, że od takiego można bez wahania kupić używany samochód. Odejście każdego takiego człowieka niewątpliwie pogłębia chaos świata.
Ksiądz, prowadzący mszę, był trochę ostrzejszy, ale też próbował stworzyć optymistyczny nastrój, choć oczywiście sporo moralizował i czasami groził szatanem. Nieco upraszczał, obiecując niebo na ziemi przy przestrzeganiu dziesięciorga przykazań, opowiedział też niebiańską dykteryjkę. Ona dała A. najwięcej do myślenia.

niedziela, 9 września 2012

„Przytrafiło im się życie”

Czytam „Kroniki Diuny” Herberta, dotarłem już do piątego tomu („Heretycy Diuny”). Jest to na pewno kawałek niezłej literatury, choć pierwszy tom był najlepszy, świeży, kipiący od pomysłów, wypełniony brawurową fabułą, dosmaczony szczyptą filozofii buddyjskiej i koranicznej. W następnych częściach napięcie słabnie, coraz więcej miejsca zajmują rozwlekłe i chwilami dość mętne rozważania, na szczęście zręcznie ujęte w formę dialogów. Dobrze, że w tym nieco mulistym strumieniu co pewien czas błyska prawdziwa perła.
W „Heretykach Diuny” natknąłem się na zdanie o ludziach, którym „przytrafiło się życie”, więc idą przez nie bezwładnie, siłą rozpędu. To była jakaś marginalna myśl, ablegierka fabularna, ale jakże genialnie stymulująca! Przynajmniej dla mnie, wszak dobra literatura każdego stymuluje na jego sposób.
Zjawisko życia - jeśli spróbujemy spojrzeć na nie z zewnątrz - jest absolutnym fenomenem, transcendentnym wyzwaniem, z którym ludzie próbują zmierzyć się albo od strony mistycznej, albo od strony materialistycznej, w obu przypadkach - moim zdaniem - z niezadowalającymi efektami. Zbiorowisko atomów węgla, wodoru, tlenu, azotu, fosforu i żelaza, plus śladowe ilości innych pierwiastków, zostaje tajemną mocą uorganizowane w „kotlet z białka i kosmicznego pyłu” (sformułowanie Konwickiego), który - kotlet, nie Konwicki - nie dość że porusza się i przetwarza energię, to jeszcze widzi, reaguje, odczuwa emocje, a nade wszystko - ma świadomość istnienia świata i siebie, w tym swojego odczuwania i swojej świadomości. Prawie nikt się nad tym ewenementem nie zastanawia, no cóż, życie „przytrafia się” i tyle.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Z dyskiem w chmurach

Niejedne ideologiczne dyskusje o chmurze już się toczyły, więc dziś chciałbym napisać trochę o stronie praktycznej tej technologii. Gwoli ścisłości dodam, że nie chodzi o cumulonimbusy i burzową aurę, ale o przestrzeń dyskową i aplikacje osiągalne zdalnie, spoza naszego komputera.
Po pierwsze: chwalę sobie dostęp do chmury. Można tam robić backupy, ale ja wolę trzymać w niej wybrane dokumenty, do których chcę mieć dostęp z dowolnego miejsca. Ewentualnie robię szybki zrzut dopiero co napisanego tekstu, przez co zabezpieczam go i ew. mogę uzupełniać w domu, w pracy czy choćby z tableta lub smartfona.
Ponadto, można poprzez chmurę udostępniać pliki innym konkretnym osobom albo upubliczniać je, podając link na FB czy swojej stronie. Jest to wygodniejszy sposób niż przesyłanie załączników w e-mailach. Prezentowałem już w ten sposób zdjęcia z wakacji, udostępniając jeden katalog kilku osobom. Tutaj przykładowo udostępniam na Skydrive swoje zdjęcia z pustyni Negev i Jerozolimy (przy oglądaniu ustaw sortowanie wg nazwy). Jednak ogólnie doradzam ostrożność - w razie gdy właściciel serwera uzna nasze pliki za nieobyczajne czy inaczej godzące w poprawność, jest władny je skasować nieodwracalnie i bez uprzedzenia. Podobno zdarzały się także pomyłki. A więc jakąś bazową kopię warto jednak trzymać na dysku w domu.
No dobrze, o tych sprawach wiedzą (prawie) wszyscy. Powstaje jednak dylemat, co wybrać? Giganci sieciowi walczą o nasze względy, pchają się z darmowymi usługami. Google i Skydrive, dwóch największych, oferuje z grubsza to samo, choć są drobne różnice. Możemy je porównać tutaj, a podsumowanie wynikające z zestawienia cytuję w oryginale (można sobie przetłumaczyć w tłumaczu Googla, oczywiście jest to darmowa aplikacja w chmurze):

niedziela, 19 sierpnia 2012

Diuna, Frank Herbert i eugenika

W ramach odpoczynku po wakacjach zabrałem się za odłożone lektury. Oczywiście najpierw literatura, o czym dalej, a równolegle zaprzyjaźnione blogi, niosące cenną informację oraz intelektualne ożywienie. Zatrzymałem się chwilę nad relacją Kosika z Nowego Jorku (okazuje się, że w tamtejszym metrze niewiele zmieniło się przez 35 lat, kiedy tam ostatnio bywałem), potem przejrzałem Ziutę co się dziwi (faktycznie, konwenty zaczynają przekształcać się w festyny, ale i cała fantastyka poszerza się, puchnie, a jej punkt ciężkości przemieszcza się w stronę wirtualnej krwawej baśni Grimm-type). Na koniec wpadłem w hodowlę gronkowców i to tak skutecznie, że przeczytałem wszystkie wpisy do końca (początku?), zostawiając sobie na później tylko wstawki literackie tudzież rowerowe. Ha, okazało się, że wszechkozak z Lublina też ceni sobie „Diunę” Herberta!

No bo właśnie czytam cykl Diuny. Przedtem szastałem się trochę po współczesnościach, m.in. łyknąłem „Vatrana Auraio” Huberatha (całkiem, całkiem - przyjdzie coś na ten temat zanotować na marginesach), lecz potem utknąłem w innych grząskich epistołach jak w wiosennym błotku, najwyraźniej robię się wybredny.

sobota, 16 czerwca 2012

Fraszki rubaszne

Nie pytajcie mnie, jak to się stało, że wydałem tomik fraszek. Nie odpowiem, bo zwyczajnie nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, co się do tego zdarzenia przyczyniło: dwóch kolegów, pisarz i tłumacz, uznali kiedyś moje humorystyczne wiersze za pełnoprawną część twórczości, a potem trzeci kolega (pisarz i redaktor) zapytał o fraszki w wywiadzie, i kilka opublikował nawet w czasopiśmie. Na pewno przyczyniła się także do decyzji o wydaniu samolubna ekshibicjonistyczna afirmacja, cechująca twórców, którzy nie lubią pisać do szuflady. No i stało się, że nieokrzesane rymy z ładunkiem erotyzmu, groteski i humoru (w porządku alfabetycznym) poszły w świat.

Wiersze pisałem od pradawnych czasów, a większość z nich skręcała jakoś w kierunku przaśnego humoru.

piątek, 20 kwietnia 2012

Technikalia: odświeżanie stron w Chrome i Firefox

Dziś trochę przyziemnych spraw technicznych, ale bez nich nie powędrujesz daleko po internetowych ścieżkach, a nawet jak powędrujesz, to nieraz kłody zwalą ci się pod nogi.
Kwestią istotniejszą niż się wydaje jest odświeżanie stron w przeglądarkach, tak aby domyślnie widoczna była aktualna wersja - w przeciwnym przypadku można łacno nabrać się na starocie.
Do niedawna używałem tylko przeglądarki Internet Explorer, gdzie można było w ustawieniach wybrać opcję odświeżania, np. przy każdorazowym wejściu na stronę. Cóż, ponoć lepsze i nowocześniejsze przeglądarki takiego wyboru niestety nie oferują - mówię o tych wymienionych w tytule wpisu. Nie jest jasne, dlaczego - bo zakamuflowane opcje istnieją, ale producenci nie chcą udzielać o nich informacji. Być może w trosce o szybkość działania, aby program lepiej wypadał w testach. Ilustracją historii poszukiwań rozwiązania problemu niechaj będzie to forum, gdzie mowa o Chromie.

sobota, 4 lutego 2012

ACTA ad acta, niech żyje hiperbiblioteka?


Przetoczyła się przez kraj fala demonstracji przeciw ograniczaniu wolności w internecie, jeszcze większe były protesty w sieci. Ostra faza minęła, ale pożar tli się i może wybuchnąć ponownie lada chwila.
Jestem przeciwny ACTA, czemu dałem wyraz we wpisie na FB. Ale problem jest i jakoś trzeba go rozwiązać. Najprościej mówiąc i nieco trywializując (bo jest wiele aspektów sprawy), komercja chce pieniędzy, lud chce kultury za darmo. Mówiąc oględniej: biznes, wytwórnie, hurtownicy, wydawcy, księgarze, autorzy, wykonawcy - chcą krociowych zysków, apanaży i godziwych wpływów, honorariów, czy wreszcie choćby drobnych wierszówek, zaś większość odbiorców pragnie mieć pod ręką światową hiperbibliotekę, z której będą mogli korzystać do woli i bezpłatnie - jak to w bibliotekach (na razie) jest w zwyczaju, zupełnie legalnie i w majestacie prawa. I co począć przy tak diametralnie odmiennych oczekiwaniach?
Oczywiście można postawić policjanta z wielką pałą i kajdankami, co właśnie czyni ACTA.

niedziela, 22 stycznia 2012

Gruźlica odporna na wszystko?

Sloganem stało się powiedzenie, że człowiek nie ma naturalnych wrogów. Otóż jest to tylko połowa prawdy - bo mówimy o tym, co da się zobaczyć gołym okiem. Natomiast w  mikroświecie toczy się walka na śmierć i życie, a człowiek bynajmniej nie zajmuje w tym starciu pozycji hegemona, lecz jest zaledwie stroną.
Oczywiście, mamy leki, w tym antybiotyki, i wiemy trochę o higienie i zdrowym trybie życia. W latach siedemdziesiątych ub. wieku naczelny lekarz w USA odtrąbił zwycięstwo nad zarazkami

niedziela, 8 stycznia 2012

Mona Lisa z herbaciarni i socjobiologia

Widziałem cud-dziewczynę! No, może nie dziewczynę, bo musiała mieć powyżej 30-tki. Może także nie „cud”, bo ramiona miała zanadto toczone, a od pasa w dół była nieco posągowa. Ale twarz - wprost jaśniejąca urodą, a do tego ta młodzieńcza dynamika ruchów! Gapiłem się zupełnie niepoprawnie i seksistowsko, nie wiedząc za bardzo jaką herbatę kupuję, ale ona nie miała zamiaru wnieść oskarżenia, znosiła moje spojrzenia lekko jak muśnięcia promieni słonecznych. Po wyjściu zastanowiłem się, skąd wzięło się takie gwałtowne zauroczenie pana w „godnym” wieku dwukrotnie młodszą osóbką?
Jestem właśnie w trakcie lektury książki „Polityczne zwierzę” Krzysztofa Szymborskiego, traktującej o socjobiologii, więc podążyłem myślą w kierunku ewentualnych ewolucyjnych pożytków owego afektu.

środa, 4 stycznia 2012

Szklana kula 2012

Z początkiem nowego roku każdy szanujący się futurysta powinien coś przepowiedzieć. Ta myśl uporczywie obija się po mojej jaźni od pierwszych dni poświątecznych, więc nie ma rady - sięgam po szklaną kulę. Kota nie posiadam...

Będę chaotyczny, sięgając do rozmaitych warstw rzeczywistości. Najpierw polityka. Wybuchnie wojna - oczywiście z Iranem, o bombę. I nie chodzi tylko o Izrael, ale o wszystkie państwa regionu, z których żadne nie chce mieć atomowego sąsiada, w dodatku słabo przewidywalnego. Właśnie dzięki temu ta wojna pozostanie lokalna. Dla Rosji Iran jest figurą w grze, ale Rosja wciąż jest za słaba, żeby się stawiać. Wielką niewiadomą pozostaje Turcja, pretendująca do roli lokalnego mocarstwa. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Turcy wkrótce przeprowadzili z pięć podziemnych prób jądrowych. Zrobią to z pewnością, jak tylko Iran zbuduje swoją bombę. No ale nie zbuduje, bo zostanie zbombardowany. I to tak dotkliwie, że rozważy rezygnację z technologii jądrowych, jak to kiedyś stało się w Libii.
Kryzys finansowy. Owszem, rozwinie się, a jego skutkiem będzie powszechna inflacja. Oczywiście taka, żeby państwa mogły wygarnąć środki z kont obywateli, a potem de facto obniżyć im pensje - w końcu ktoś musi za to wszystko zapłacić, a na krańcu łańcucha zawsze wisi obywatel. Kiedyś to nawet miało swoją nazwę: podatek obywatelski. Trafne jak cholera! No, ale co dalej? Rozgrywka główna nastąpi między finansjerą spekulującą (a więc prawie całą), a tymi pragmatycznymi politykami, którzy patrzą dalej niż czubek nosa. Mimo że spekulacyjna finansowość opłaciła się rządom (podatki!), to widać, że układ co raz traci stabilność, i pochyla się przy każdym kryzysie coraz mocniej. Coś trzeba w tym zmienić, ale ukrócenie spekulacji (która oczywiście także doiła obywateli) pozbawi dochodów dużą część finansjery, a to zaboli. Kto wygra? He, he, musiałbym mieć jeszcze ze trzy kule, i kupić kota. Pewnie szwindel zostanie, tylko dorobi się mu stateczniki - do następnego razu.
Technologia. Google wyprodukuje osobistego asystenta,