niedziela, 8 stycznia 2012

Mona Lisa z herbaciarni i socjobiologia

Widziałem cud-dziewczynę! No, może nie dziewczynę, bo musiała mieć powyżej 30-tki. Może także nie „cud”, bo ramiona miała zanadto toczone, a od pasa w dół była nieco posągowa. Ale twarz - wprost jaśniejąca urodą, a do tego ta młodzieńcza dynamika ruchów! Gapiłem się zupełnie niepoprawnie i seksistowsko, nie wiedząc za bardzo jaką herbatę kupuję, ale ona nie miała zamiaru wnieść oskarżenia, znosiła moje spojrzenia lekko jak muśnięcia promieni słonecznych. Po wyjściu zastanowiłem się, skąd wzięło się takie gwałtowne zauroczenie pana w „godnym” wieku dwukrotnie młodszą osóbką?
Jestem właśnie w trakcie lektury książki „Polityczne zwierzę” Krzysztofa Szymborskiego, traktującej o socjobiologii, więc podążyłem myślą w kierunku ewentualnych ewolucyjnych pożytków owego afektu.

Sztandarowym sukcesem człowieka (i każdej innej istoty) wg koncepcji ewolucyjnej ma być „sukces reprodukcyjny”, czyli spłodzenie możliwie wielkiej liczby potomstwa. Czym więcej genów danego osobnika przetrwa w środowisku, tym lepiej zda on egzamin z przystosowania.
No tak, ale w tym konkretnym przypadku ów sukces mógłby być raczej dyskusyjny, bo nawet gdyby założyć że dziewczynę zaczarowałem, uwiodłem i zrobiłem jej potomka, i tak nie starczyłoby mojego czasu, żeby się z nim zaprzyjaźnić i wspólnie go wychować. No dobrze, może więc chodzi o podziwianie czystego piękna, o wrażenia estetyczne podobne jak przy oglądaniu zapierającego dech górskiego pejzażu? Ale, ale - fascynację odległym pejzażem też można wytłumaczyć jako ewolucyjnie przydatną, bo jednostki w tym względzie wrażliwe będą chętnie eksplorowały nowe tereny, powiększając plemienne terytoria. Lecz jaka będzie przydatność takich fascynacji w przypadku pana w „godnym” wieku, który zapewne nowych lądów już nie odkryje? Czyżby była to cecha resztkowa, nadmiarowa? Trudno taki pogląd zaakceptować, bo Natura nie bywa rozrzutna, więc wszystko w gospodarstwie musi być przydatne - inaczej zostaje skasowane.
Zacznijmy może od drugiej strony, od „socjo”, czyli społeczeństwa. W społeczeństwie ludzkim proste odruchy darwinowskie ulegają nieraz interesującym modyfikacjom. Powszechnie wiadomo, że obywatele zajmujący w społecznej hierarchii wysokie pozycje rozmyślnie ograniczają swój „sukces reprodukcyjny” bardziej niż inni. Bierze się to z uwarunkowań społecznych, bo ci, którzy mają na to szansę, pragną ulokować swoje dzieci możliwie najlepiej, dając im wykształcenie i wszelkie inne przydatne umiejętności. Nie jest to możliwe, choćby z ekonomicznych powodów, przy licznym potomstwie, bo wtedy dzieci wychowuje ulica. Podobnie wielu kreatywnych obywateli swój „kulturalny sukces reprodukcyjny” rozumie jako pozostawienie po sobie możliwie obfitego dorobku twórczego w postaci książek, artykułów, dzieł sztuki czy prac naukowych. Idąc trochę dalej tą ścieżką można uznać obecność pięknej kobiety u boku jako nową jakość, jako dzieło sztuki właśnie. Wtedy inne przedsięwzięcia socjalne mogą lepiej się udawać, wszak całe mnóstwo mężczyzn zawdzięcza swoje sukcesy pięknym i mądrym małżonkom. Analogicznie, jeśli opowiem młodym o niecodziennych krajobrazach i interesujących krainach, być może sami się tam kiedyś udadzą. Czyżbym więc te wszystkie drobne (i większe) przyjemności w „godnym” wieku zawdzięczał socjalizacji życia? Czyli po prostu życiu w cywilizacyjnym plemieniu, w którym dokonała się specjalizacja?
Mona Lisa znikła jak sen w tonacji blond, a ja zostałem z trzema paczkami herbaty, zamiast planowanej jednej. W taki oto sposób piękno poprzez socjalizację powiązało się z efektem komercyjnym.
__________________________________
Więcej o strategiach reprodukcyjnych i seksie w III tysiącleciu przeczytasz w mojej książce "Jak NIE zginie ludzkość". Jeszcze do kupienia!










Natomiast o seksie w humorystycznym ujęciu poczytasz w tomiku Fraszek rubasznych. To doskonały prezent na wieczór kawalerski, wieczór panieński, czy jako prezent ślubny dla ludzi z poczuciem humoru. Wydanie bibliofilskie, szukaj w sieci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz