sobota, 20 sierpnia 2011

Moje podróże

Uwielbiam podróżować. Szyny kolejowe ciągnące się w dal wprawiają mnie w marzycielski i nostalgiczny nastrój, a morskie porty, choćby śmierdziały smołą i szlamem, jawią mi się jako bramy do innych światów. Piękno przyrody jest magnesem, ciekawie jest wczuwać się w indywidualną atmosferę miast i miasteczek, ale w podróży jest jeszcze coś więcej, coś niebagatelnie istotnego. Sam ruch, przemieszczanie się, uważna obserwacja krajobrazu, oczekiwanie na to co wyłoni się zza następnego wzniesienia, jakieś dziwne napięcie związane z eksploracją - nie wiem, jak to najlepiej określić, ale fascynaci podróżowania będą wiedzieli, a inni zapewne się domyślą.

Mam kolegów (chciałem napisać: koleżanki i kolegów, ale żadnej mojej koleżanki chyba w tym gronie nie ma), którzy noszą bakcyla podróży egzotycznych. Głęboka Afryka, dorzecze Amazonki, Mongolia czy Kirgistan, Liban, a nawet Jemen. Albo Daleki Wschód - Indie, Birma, Tajlandia. Znam pasjonata, który tłucze się kajakiem po rzeczkach Litwy, Białorusi i Ukrainy. Rozumiem tych ludzi (a przynajmniej się staram), ale sam wolę świat bardziej cywilizowany, no, żeby nie brzmiało pejoratywnie - te obszary, gdzie technologia już od dawna nie tylko ułatwia życie, ale też wywiera pozytywny wpływ na kulturę. Uważam, że i tak nigdy nie zdążę obejrzeć wszystkich cudów przyrody i pereł architektury znajdujących się w zasięgu tzw. cywilizacji zachodniej, więc nie muszę rozglądać się za czymś innym. Dlaczego? Po prostu lepiej się czuję „na swoim”, może bezpieczniej, może wolę mieć kulturowo wspólny język z tubylcami.

Co przecież nie znaczy, że lubię spędzać urlop w turystycznych miasteczkach, między plażą a restauracją „all inclusive”. Apage! Na plaży wytrzymuję najwyżej dwie godziny - jedną pływam, drugą spaceruję. Ale plaża nie jest najważniejsza, trzeba jechać tam, gdzie jest wiele rozmaitych atrakcji.

Etapem wstępnym jest rozeznanie, gdzie te atrakcje się znajdują. Rzecz jasna pod określenie „atrakcje” każdy podkłada inne znaczenia - dla mnie, jak wspomniałem, są to egzotyczna, interesująca przyroda i regionalne odrębności architektoniczne. No i mieszkanie - coraz ważniejsze staje się miejsce, gdzie się odpoczywa, je i śpi. Kiedyś mogłem przespać się w byle kącie, dziś dojrzałem do eleganckiego, stylowego i wygodnego apartamentu z tarasem i ładnym widokiem z okna. To istotny składnik urlopu.

Jak już wiadomo, gdzie jedziemy, zaczyna się szukanie dogodnych połączeń lotniczych. Potem przychodzi czas na rezerwację samochodu, który zwykle wynajmuję na lotnisku, a w końcu na szukaniu odpowiedniego lokum. Rzadko kiedy da się zarezerwować apartament przez biuro podróży, ponieważ zorganizowane wczasy zwykle (coraz częściej) oznaczają poddanie się procesowi masowej turystycznej standaryzacji, czyli np. cyklowi „transport-pilot życzy udanego wypoczynku-zakwaterowanie-żarcie-basen-zakupy-basen-żarcie...transport-zapraszamy ponownie do naszego gościnnego biura”, a pokoje hotelowe przypominają komórki gigantycznego ula. A więc pozostaje żmudne szukanie w internecie odpowiedniego apartamentu z aneksem kuchennym (lubimy pitrasić we własnym zakresie, wtedy jemy co chcemy i kiedy chcemy, no i wypada sporo taniej), korespondencja mailowa, wysłanie zaliczki.
Ale ten trud się opłaca, naprawdę.

Wkrótce opiszę wrażenia z Francji, Włoch, Hiszpanii. Zapraszam także na swoją stronę autorską, gdzie zamieszczam bardziej szczegółowe relacje z podróży:

8 komentarzy:

  1. Bardzo chciałbym pojechać do Carcassonne. To w południowej Francji, miejsce hugenotów o ile mnie pamięć nie myli (a że późna pora, to i sprawdzać się nie chce), z przepięknym zamkniem, który widziałem tylko na zdjęciach. Mój ojciec był tam dwa razy - jeździł na saksy, zarobić, ale ja chciałbym tam po prostu pobyć. Byłem już w wielu miejscach i zapewne jeszcze będę, ale to Carcassonne to jakiś taki cel, marzenie, idea. Tak jak to, że obiecałem sobie, iż kiedyś wrócę na Litwę.

    Rozumiem doskonale Twoją pasję do podróżowania na własnych regułach i życzę Ci wielu cudownych wojaży. A nuż spotkamy się w jakiejś kawiarni na zapleczu Europy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróże? Ja wyznam, że sam proces przemieszczania się z jednego miejsca w drugie mnie nuży. Za to przebywanie w egzotycznych krainach daje mi tyle radochy, że zniosę każdą podróż. Choć wolałabym się teleportować. albo przynajmniej dżuntować. Pewnie częściowo wynika to z tego, że współczesny człowiek jest jednak mocno ograniczony obowiązkami i czas przeznaczany na podróż zamiast być czasem poznawania krajów i ludzi w drodze do celu zmienia się w wyścig i łapanie uciekających godzin.
    Gdybym dysponowała nieograniczoną ilością czasu i ograniczoną, ale solidną ilością pieniędzy, z chęcią udałabym się na wieloletnią, niespieszną wyprawę dookoła świata. Taką, podczas której mogłabym miesiącami wędrować przez jeden kraj, a potem miesiącami przez kolejny.
    Zgadzamy się za to idealnie w kwestii sposobu spędzania czasu podczas urlopu. Plaża powyżej godziny czy dwóch to tortura. Zwykle po tym czasie jestem już znudzona do granic furii. Chyba, ze mam parasol i naprawdę wciągająca książkę. Wtedy jestem w stanie przeżyć, tylko gdzieś na granicy świadomości kołacze się myśl, że nie po to przemierzałam tyle kilometrów, żeby teraz siedzieć na tyłku i niczego nie widzieć.

    Na koniec się przedstawię. Uprzedzałam, że obserwuję, czytam i kiedyś się ujawnię. Klaudia zwana Foką się kłania. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @rheged:
    Takie marzenia trzeba realizować, bo inaczej uwierają jak zadra. Np. moim marzeniem od młodych lat było nurkowanie na rafie koralowej, i wreszcie udało mi się urzeczywistnić je przy okazji stażu naukowego w Stanach. Sprawa nie była prosta, bo mogłem to zrobić tylko wracając do kraju, po drodze. A więc najpierw lot z dwiema monstrualnymi walizami (całe mienie po 1,5 roku pobytu) z Nowego Jorku na Florydę, wynajmowanie samochodu, hotel, w końcu upragnione rejsy i podwodne przygody, wspaniałe zresztą. Potem koszmarny powrót, znów przez NY City - wyobraźcie sobie, że te walizy musiałem ciągnąć ze sobą nawet do łazienki. No, ale zadra znikła, a później rafy traktowałem już nie jako fetysz, lecz jako interesujące i ładne biotopy, dość podobne do siebie w każdym zakątku ciepłych mórz.
    Takie spotkania „w kawiarni na zapleczu Europy” zdarzają się, znam to z autopsji. Choć chyba nieco bardziej prawdopodobne jest wspólne piwo na Falkonie...

    @Sabbath:
    Jak to miło, Foka, że się odezwałaś. Blogi traktuję jako okazję do pogadania z przyjaciółmi, więc każdy komentarz sprawia mi przyjemność. Dawaj znaki, że jesteś w pobliżu!
    Co do podróży - są ciekawe i mniej ciekawe, rzecz jasna. Jak wiozą Cię przez nudną okolicę, najlepiej przespać taką podróż. Ale już przelot nad Alpami czy wyspami na Adriatyku dostarcza ciekawych wrażeń, lubię wtedy siedzieć przy oknie i fotografować, przy okazji kontrolując szybkość, wysokość i położenie w GPS-ie (czasem łapie sygnały). Przejazd samodzielnie prowadzonym samochodem przez interesują okolicę, np. piękne góry, jest niepowtarzalny. Z drugiej strony wytrzymałość organizmu niewątpliwie jest ograniczona, i ja także po długiej podróży przeżywam psychofizyczny dołek.
    Podróżników dookoła świata widziałem i spotykałem podczas swoich wojaży. Zwykle byli Amerykanami na emeryturze, nie spieszyli się, rzucali luźne uwagi o Australii czy Spitsbergenie, skąd właśnie wracali. Ich podróże trwały wiele miesięcy, ale chyba nie lat.

    Komentarz nt. podróży wrzuciłem także na blog Marcina Przybyłka, zapraszam:
    http://gamedeczone.com/blog/?p=411

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe :). Gdy czytam Twoje wpisy, Andrzeju, mam wrażenie, jakbym słyszał Twój głos. Niezwykłe są niuanse stylu, który, w dojrzałym wydaniu odzwierciedla autora tak dobrze, że jest wrażenie przebywania face to face :).

    Co do podróży - ja chyba niewiele podróżowałem. Chorwacja, Austria, Czechy, Francja, Anglia, Hiszpania, Portugalia, Niemcy, Białoruś, standard. Ale wreszcie wybiorę się tam, gdzie zawsze chciałem - do Afryki, do Japonii...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak z innej beczki - przeczytałem całkiem niedawno "Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego, co na jakiś czas zaspokoiło moją chęć dalszych podróży (z braku laku i tak dalej...) i choć podziwiam takie zapędy do najdzikszych zakątków świata (jest w tym jakaś magia trzeba przyznać, to bycie pionierem na małą skalę - wielkich odkryć geograficznych już nie ma, ale te małe owszem bywają), to tak jak Ty, Andrzeju, nie potrafiłbym. Jedyne, na co bym się zdobył, z tak zwanych podróży "ekstremalnych", to Antarktyda. Gdy pisałem artykuł o Amundsenie i Scottcie, sprawdziłem nawet, ile to by kosztowało. Tak, chętnie bym zobaczył ten świat.

    OdpowiedzUsuń
  6. @rheged:
    Myślę, że podobnych wrażeń można doznać podróżując na Islandię (w różnych porach roku) albo - jeszcze lepiej - Szpicbergen, krainy znacznie bardziej dostępne. Oczywiście Antarktyda generuje większy ładunek romantyzmu i heroizmu (Amundsen, Scott), jednak sądzę, że niewiele z tego ostanie się po przybyciu na miejsce (śnieżna pustynia i stacja z beczek i blachy falistej). Sorry, jeśli beszczeszczę Twoje wypielęgnowane marzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. @Marcin:
    Niedobrze, że mój styl jest tak przezroczysty, że widać przez niego osobę. Nie mogę nic napisać pod pseudonimem!

    No, z Twoimi podróżami nie jest tak źle. Jeśli nie chcesz afrykańskiej dziczy typu Kapuścińskiego, polecam Kenię (teoretycznie, bo tam nie byłem), ponieważ to podobno najbardziej cywilizowany kraj Czarnego Kontynentu, może wyjąwszy Maroko. Piękne morze, rafy koralowe, plaże, dobre hotele, można pojechać na safari. Szczerze odradzam RPA. Egipt i Tunezja to turystyczna standaryzacja, szkoda czasu, jeśli po Chorwacji miałeś niedosyt.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z Islandii miałem nawet ostatnio zaproszenie, a notorycznie mam okazję podziwiać z niej zdjęcia. Aktualnie mieszka tam mój znajomy. Świetnie fotografuje. Mamy nawet plan, aby zakupić teleskop i gdy powróci do kraju, pobawić się w obserwację i fotografowanie ciał niebieskich gdzieś w Puszczy Zielonej.

    I nie przepraszaj, moje marzenia o Antarktydzie dalej są piękne i aktualne. Od czego w końcu są marzenia, jeśli nie od tego, aby pozostały bez względu na wszystko? Mnie zresztą nie interesuje konfrontacja z antarktycznym mitem, ani też ze śnieżną rzeczywistością, ale z sobą samym tam. Faktycznie, Spitsbergen bliżej, ale jak na złość, tam mnie nie ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń