wtorek, 11 września 2012

Wiara na poziomie nieba

Jak wiadomo, aktorzy i autorzy potrafią się wcielać. Pozwólcie, że dziś wcielę się w agnostyka (A.).
A. uczestniczył w pogrzebie kolegi, który był dobrym człowiekiem, szedł przez życie prostą drogą, a jako człek życzliwy i towarzyski o społecznikowskim zacięciu miał bardzo liczne grono przyjaciół. Takich ludzi się lubi, lubi się gremialnie i totalnie, albowiem z nimi każdy chętnie obcuje, tym chętniej, że stanowią mniejszość populacji. I to zdecydowaną. Niczym nie ekscytują, podobnie jak słoneczna, letnia pogoda, ale każą wierzyć w stabilność i pozytywne wartości, tworzą atmosferę solidności i optymizmu. W Stanach mawiają, że od takiego można bez wahania kupić używany samochód. Odejście każdego takiego człowieka niewątpliwie pogłębia chaos świata.
Ksiądz, prowadzący mszę, był trochę ostrzejszy, ale też próbował stworzyć optymistyczny nastrój, choć oczywiście sporo moralizował i czasami groził szatanem. Nieco upraszczał, obiecując niebo na ziemi przy przestrzeganiu dziesięciorga przykazań, opowiedział też niebiańską dykteryjkę. Ona dała A. najwięcej do myślenia.
Pewna bogata dama poszła do nieba. Przy bramie przejął ją anioł, który miał zaprowadzić ją do jej nowych apartamentów. Na początku mijali wspaniałe pałace i dama zastanawiała się, który z nich będzie jej siedzibą. Ale szli dalej i dalej, aż dotarli do uboższych dzielnic, później zaś do bardzo ubogich. W końcu stanęli przed nędzną lepianką i anioł wskazał ją zdumionej damie. Wyjaśnił, że każdy dobry uczynek na ziemi jest cegiełką, transportowaną na górę do budowy niebiańskiej siedziby, dla każdego innej.
Tak, to była poruszająca historia. Naprawdę, bo prowokowała do zastanowienia. Po pierwsze, wiadomo że w niebie wszelkie doczesne kłopoty mają być nam ujęte (jako optymista piszę „nam”), zapanuje wiekuista i całkowita szczęśliwość. Jak w takim razie interpretować istnienie różnic, czyli niebiańskich pałaców i faweli? Czy ludzie mieszkający w tych drugich będą wiekuiście szczęśliwi, widząc za płotem fontanny i wiszące ogrody? Po drugie, czy po jakimś czasie możliwa jest przeprowadzka między dzielnicami za dobre/złe uczynki? I czy w niebie w ogóle można wartościować uczynki, skoro nie istnieje tam zło?
Po trzecie - i najważniejsze - czy ludzie (dusze) w niebie będą wierzyć? A jeśli tak, w jaki sposób ta wiara ma się manifestować? Wszak pojęcie dobrego uczynku nie będzie miało racji bytu. A może niebiańscy bogacze z pałaców powinni w jakiś sposób uprawiać filantropię wobec tych z lepianek, zapraszać ich, a nawet rozdawać swoje dobra?
Powiecie, że A. się czepia, bo nie można dosłownie interpretować kazań, podobnie jak każdego zdania biblii, i że biedniejsze części nieba to po prostu lepsze rejony czyśćca. I pewnie będziecie mieli rację. Pozostaje jednak esencja pytania: jak można sobie wyobrazić religijność niebiańskich duszyczek? O co mają prosić Boga? Tylko o zachowanie status quo?
Dodam na koniec, że czasami zazdroszczę koledze, który odszedł na wieczną wędrówkę (był zapalonym turystą), jego prostej, jednoznacznej drogi bez zakrętów i meandrów. Czasami.

9 komentarzy:

  1. Hmm, nie wiem czy nie palnę teraz jakiejś głupoty, ale to nie miało czasem być tak, że niebo polegać ma na wiecznym chwaleniu Boga i... to w sumie wszystko. Upadamy na kolana przed panem (chyba w apokalipsie cos takiego było) i chwalimy go na wieki. Mnie tam niezbyt taka opcja pociąga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc kwestie nieba i organizacji tego miejsca raczej nie są przedmiotem teologicznych dociekań, i może słusznie, bo co możemy wiedzieć na ten temat? O Ziemi i wszechświecie wiemy żałośnie mało, a co dopiero o łąkach niebieskich? Ale idąc tym tropem można przypuszczać, że sam fakt wniebowstąpienia zniweczy wiarę, wszak nie można wierzyć w coś, co namacalnie istnieje. A samo wielbienie dla wielbienia na tle doskonałości? Bardziej już do mnie przemawia wielbienie Boga z poziomu piekła, bo wtedy znów mamy obok siebie dobro i zło. A więc już wiem, dokąd mnie zakwalifikują...

      Usuń
    2. Niestety Andrzeju mylisz się - kwestia organizacji nieba była przedmiotem dociekać teologów. Generalnie to niespecjalnie moja działka, ale bywało, że natknąłem się tu i ówdzie na ich wyobrażenia. Najciekawszą ideą jest dla mnie fantazja Abelarda (tego od Heloizy, uwielbiam zresztą tą postać, krnąbrny, buntowniczy, ale i pełen natchnienia w jakiś dziwny sposób) - wyobrażał sobie niebo nie jako miejsce, ale jako stan. Stan wiecznej radości i szczęścia. Ciekawostką, że dusza w niebie trwając tak naprawdę pozostawałaby na ziemi. Jest jeszcze lepiej - przechadzałaby się wśród grzeszników. Zbawiony od grzesznika różniłby się tym, że zbawiony widzi boskie światło szczęścia, a potępiony nie i dlatego jest chorobliwie nieszczęśliwy. Omawiałem tę koncepcję na zajęciach ze studentami. Gremialnie byli oburzeni i niebo Abelarda uznali wręcz za piekło.

      Usuń
    3. Ciekawe, nie znam tych koncepcji. To przechadzanie się wśród grzeszników... czy ci zbawieni nie chcieli nieść pomocy? Wtedy ich psychodeliczny stan zyskałby sens. A w co by wierzyli? Czy Bóg przeniósłby się na wyższy poziom, znów nieempiryczny?

      Usuń
    4. Podobne pytania padały na zajęciach. Abelard wyobrażał sobie, że zbawieni nie mogliby nieść pomocy, bo w tak zorganizowanym niebie mieliby dosłownie wszystko, co im potrzeba do szczęścia i z samego faktu obcowania z Boskim światłem, nie odczuwaliby żadnego niepokoju. Dla grzeszników byłaby to zarazem dodatkowa kara - mogą przebywać wraz ze zbawionymi, ale nigdy nie będę mieli tego, co zbawieni. Muszą więc tonąc z rozpaczy. Zbawionych tak jakby nie obchodził ich los, nie mógłby obchodzić, to ontologicznie niemożliwe według Abelarda. Ma to głęboki sens filozoficzny, aczkolwiek ze względu na dość kontrowersyjne podejście do sprawy, niekoniecznie odpowiada to samej teologii, która jednak zakłada miłość do bliźniego i odseparowanie zbawionych od grzechu. I tak - Bóg byłby znowu bytem transcendentnym. Przynajmniej dla grzeszników, ale i w pewien sposób dla zbawionych, choć przecież nie do końca, bo ewidentnie odczuwaliby jego obecność.

      Usuń
  2. Pomijając wieczne cierpienie to faktycznie, piekło mogło by się okazać znacznie ciekawsze :D
    Nawet jeśli zakwalifikowali by pana do piekła, to dam głowę, że nie będzie pan tam jedynym nauczycielem ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pewien, że spotkam tam wielu uczniów i studentów, nie tylko swoich. Wieczny proces dydaktyczny z wybranymi, niezły horror. Chyba już wolę niebo z wiecznym wielbieniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, faktycznie, to byłby iście piekielny sposób na karę :) Prosty sposób na sprawienie żeby jedni i drudzy modlili się o rychłe zbawienie :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Sam się nad tym zastanawiałem :)
    Z ludzkiego punktu widzenia równość jest niesprawiedliwa, ale to się odnosi do ziemskiego rozumienia zasług i rozczarowań, który w Niebie może się okazać nieadekwatny.
    O Niebie wiemy niewiele - "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co Bóg przygotował tym, których umiłował". Na pewno najgorsze nawet przeżycia które mogły kogoś obciążać całe życie na ziemi, w Niebie przestaną być ważne - "Bóg otrze wszelką łzę". Będziemy mieli całkowitą wiedzę o każdym i o wszystkim - "obecnie poznajemy jakby w zwierciadle, niejasno, wówczas będziemy poznawać, jak sami zostaliśmy poznani".
    "W domu Ojca jest mieszkań wiele", każdy może się załapać. Ale większość nie zechce - "Idźcie wąską ścieżką i ciasną bramą". Tu dygresja: poznając buddyzm miałem wrażenie, że pomaga on lepiej zrozumieć chrześcijaństwo - nie będziesz zbawiony, jeśli jesteś uwikłany w ziemskie pragnienia, lęki. Odrzuć to. Przez właściwą medytację, właściwą mentalność, powiedziałby buddysta. Przez całkowite zaufanie Panu, powiedziałby chrześcijanin.

    Owszem, będziemy w Niebie wielbić Boga, owszem, wielu nie rozumie tego i uważa za coś nudnego, jak nieustający apel w szkole ;) Nie ma na Ziemi większego szczęścia niż miłość, ale można kogoś zmusić do zamieszkania z piękną i dobrą kobietą, a ona tylko będzie coraz bardziej irytowała - bo to szczęście bierze się ze stanu duszy (zakochania), nie z miejsca - fizycznego przebywania z nią. W doczesnym świecie jest jeszcze problem w tym, że nasza miłość jest bylejaka - wypala się, przechodzi. W Niebie będziemy mieli do czynienia nawet nie ze źródłem miłości, a z MIŁOŚCIĄ samą w sobie - nic ziemskiego, z narkotykami włącznie ;) nie da takiej radości jak obcowanie z takim koncentratem.Co się doceni, jeśli się kocha, inaczej będzie się tylko chciało uciekać. A ponieważ nie będzie już można niczego udawać, brzydota postępowaniai mentalności będzie zupełnie widoczna, ktoś, kto nie pozwoli się oczyścić, nie zechce tej brzydoty odrzucić, nie uzna, że jest ona tylko brodawką na jego ciele, a nie nim samym - popadnie w rozpacz, będzie cierpiał od samego takiego stanięcia w prawdzie, i doświadczenia miłości nieporównywalnej z żadną ludzką, samemu odrzuconej.
    Niebo i piekło wg KK to rzeczywiście stany duszy, nie miejsca, można być więc Niebianinem lub piekielnikiem już na ziemi. Podejrzewam, że w obecności osób już tu jednoznacznie zdeklarowanych czulibyśmy się niezręcznie. Apokalipsa mówi o "nowej ziemi i nowym niebie" - świat stanie się jakościowo inny.
    Problem "nierówności" rozwiązuje C.S. Lewis w zakończeniu Opowieści z Narni - zbawieni biegną "naprzód i w górę" z Aslanem (u Lewisa to alegoria Chrystusa) - zbawienie polegałoby na nieustannym rozwoju. Kto się rozwinął duchowo i moralnie na ziemi, będzie w Niebie rzeczywiście miał o wiele lepsze Pole Position ;)
    Lewis pisze też w niesamowitej książeczce "Rozwód ostateczny" o problemie szczęścia w Niebie, kiedy potępieni są nieszczęśliwi. Trzeźwo zauważa, że gdyby to rzeczywiście był problem, to wystarczyłby jeden drań, który ze złośliwości wybrałby cierpienie dla siebie, żeby wszyscy inni cierpieli patrząc jak się męczy i współczując mu. Po pierwsze, pozwolenie potępieńcowi wybrania swego losu (nieoczyszczenia ze zła, odrzucenia Miłości) to też okazanie mu miłości - jest wolny; po drugie - niebian nie da się już więcej krzywdzić, także przez szantaż emocjonalny, tak lubiany przez wiele osób na ziemi.

    OdpowiedzUsuń