Na oczywistości nasza świadomość jest zaimpregnowana,
automatycznie zaliczamy je do sloganów i deklaracji, czyli tzw. trucia, i
natychmiast deletujemy z głowy. Czasem jednak warto pochylić się nad truizmami,
przyjrzeć się im i ujrzeć z naiwną prostotą dziecka, że przecież... król jest
nagi.
Wiadomo, że człowiek jest drapieżcą stadnym, czyli zwierzę z
niego zarazem groźne i socjalne. W wyniku występowania tych cech musiały w
społeczności Homo sapiens wykształcić
się mechanizmy zabezpieczające, podobnie jak to się stało w wilczych watahach -
z tą różnicą, że wilki mają blokady biologiczne, zaś ludzie dodatkowo napisali
zbiory praw i ustanowili sędziów.
Jednakże ludzkość wynalazła coś jeszcze - dni poza
kalendarzem, kiedy prawa się odwiesza i wszystko wolno - są to okresy
prowadzenia wojen. Nie łudźmy się, że obowiązuje jakieś prawo wojenne i że po
wojnie rozlicza się zbrodniarzy. Rozliczeń dokonuje zawsze zwycięzca i jest to
tylko przedłużenie działań wojennych, coś w rodzaju echa już przebrzmiałych
wystrzałów.
Ale człowiek nazwał się sapiens
i ta naga małpa wciąż od nowa próbuje okiełznać swoje biologiczne dziedzictwo,
usiłuje postawić kulturę obok biologii, albo nawet na siłę pcha ją na pierwsze
miejsce. Słabo to wychodzi, ale chwalebne próby wciąż są podejmowane. Taką
próbą jest np. ustanawianie kodeksów praw sprawiedliwych, a nie tylko dogadzających
silniejszym. Albo tworzenie społeczeństw, w których mniejszość o odmiennych
poglądach mogłaby też wpływać na bieg wydarzeń, proporcjonalnie do swojej
liczebności. Także nie do przecenienia są dążenia pacyfistyczne, które tutaj
rozumiem jako próbę zapobieżenia fizycznemu unicestwianiu życia w czasie wojny.
Hieronymus Bosch
Nie idealizujmy zanadto - człowiek jest i pozostanie
drapieżnikiem, przynajmniej przez najbliższy milion lat. Będziemy rywalizować o
terytoria, bogactwa, partnerów do życia, dobrobyt, wpływy - i będzie to nadal rywalizacja
bezwzględna. Postawmy w tym miejscu fundamentalne pytanie: co zrobić, żeby się
przy tym nie zabijać?
Na czas pokoju system jest opracowany i funkcjonuje,
przynajmniej w krajach demokratycznych. Brakuje mu dużo do ideału, ale jakoś
działa, lepiej lub gorzej. Czasem jednak zawodzi - nie zapominajmy, że Hitler
doszedł do władzy zupełnie legalnie, w demokratyczny sposób. Co zrobić, żeby
taka sytuacja nie mogła się powtórzyć?
Rozumując teoretycznie i ściśle, powinno się pozwolić, aby
nieuniknione napięcia rozładowywały się stopniowo w czasach pokoju, a nie
gwałtownie w wojennej apokalipsie. I po części tak się dzieje, bo w okresach
pokoju (skojarzyło mi się to z interglacjałem, he, he) napięcia w pewnym
stopniu wyrównują się w wyniku rywalizacji gospodarczej, innowacyjnej i
naukowej. Kraje powolniejsze w rozwoju muszą pogodzić się ze spychaniem do
dalszych szeregów przez prężniejsze gospodarki. Muszą? Do czasu, jak uczy
historia.
Bo z czasem powstaje grupa społeczności niezadowolonych z
podziału wpływów, bogactw naturalnych, terytoriów, z militarnego układu sił. Swój
wpływ ma demografia i nacjonalizmy lub dążenia niepodległościowe - zależy z
której strony na te dążenia spojrzeć. Po przekroczeniu pewnego punktu komplikacji
napięcia nie mogą już rozładować się samoistnie i dochodzi do katastrofy. Jednak
czy można wyobrazić sobie inny bieg wydarzeń?
Oczywiście, na to mamy przykłady z życia: gdy jedna z potęg
światowych przyjmie rolę bezwzględnego żandarma, siłą wymuszającego spokój, albo
gdy powstanie rzeczywista unia międzynarodowa. W obu przypadkach następuje
ograniczenie suwerenności państw, narzucone lub, powiedzmy, dobrowolne.
W pierwszym przypadku wymuszanie posłuszeństwa (lub
podporządkowania się regułom, ustalonym przez silniejszego) następuje kolejno w
wyniku nacisków politycznych, gospodarczych i militarnych, z lokalną wojną na
końcu, gdy perswazja i groźba nie zadziałają. Ten wariant realizowany był przez
Stany Zjednoczone po II Wojnie Światowej - z różnymi skutkami. Polityka
dyplomacji lub sankcji gospodarczych wywierały pewien efekt, ale ingerencje
militarne właściwie zawsze były przegrane, patrząc perspektywicznie. Wojny
wygrywano, jak w Iraku czy Afganistanie, ale chwilowe zwycięstwa nie dawały
oczekiwanych efektów długofalowych. Wojna w Wietnamie została definitywnie
przegrana.
Eksperyment z dobrowolną i efektywną unią wielonarodową
został zrealizowany tylko raz w dziejach, na terenie Europy (jeśli się mylę,
proszę o sprostowanie). Ten ponadnarodowy organizm, oparty głównie na współpracy
gospodarczej, ma na koncie wiele sukcesów. Jednak wspólny gorset krępował
ruchy, nadto staremu kontynentowi dał się we znaki kryzys gospodarczy. Trwały
migracje wewnątrz Unii, a po tzw. arabskiej wiośnie rozpoczął się masowy napływ
ludności z trzeciego świata. Z tym nasz liberalny i poprawnościowy kontynent
zupełnie sobie nie poradził. Obecnie narastają tendencje nacjonalistyczne i
ksenofobiczne, państwa zaczynają się zamykać, a Unia prawdopodobnie przestanie
istnieć, a przynajmniej zdecydowanie zmieni charakter, a bliska współpraca
ograniczy się do kilku krajów. Natomiast Stany Zjednoczone, jak wiele na to
wskazuje, schowają się za murem izolacjonizmu albo przestaną pilnować Europy,
koncentrując się na strategicznie dla siebie ważniejszych rejonach świata.
Taki stan rzeczy negatywnie wpłynie na nasze, a także światowe
bezpieczeństwo. Zantagonizowane europejskie państwa będą zawierały dwu- lub
trójstronne umowy, ale będą to głównie sojusze wymierzone przeciwko innym. Taki
układ, jak wynika z historii, jest niestabilny i w końcu prowadzi do globalnego
konfliktu.
Pora na podsumowania. Jaki był cel powołania Unii
Europejskiej? Narody, zmęczone i przestraszone rozmiarami i okrucieństwem obu
Wojen Światowych, zawarły pakt pokojowy i gospodarczy, rezygnując - jak
wspomniano wyżej - z części swojej niezależności. Analogicznie poddajemy się
kontrolom policyjnym, zwiększając w ten sposób swoje bezpieczeństwo, a w życiu
codziennym i w miejscu pracy godzimy się na nakazy i zakazy, aby móc efektywnie
funkcjonować. W obrębie Unii państwa mogły pretendować do korzystniejszych pozycji,
rozwijając przemysł, naukę, ogólnie podnosząc cywilizacyjny poziom. Fakt, że niełatwo
było nadrobić zaległości, ale nikt tego nikomu nie zabraniał, ba, nawet w tym
pomagano (dotacje, ułatwienia gospodarcze). Niewątpliwie silniejszy miał więcej
do powiedzenia, ale tak będzie zawsze, niezależnie od układu, a także
stosowanych środków perswazji.
Po prostu i zwyczajnie, usiłowano zamienić pięść na głowę - zamiast
tłuc wroga, próbowano nakłonić antagonistów do myślenia, kombinowania, gry, także
przechytrzania innych. Cóż, na przekór tym próbom ostatnio twarda tradycja zdaje
się znów brać górę w dobrej, starej Europie. „My” to nie jakieś byleco, to „MY”!
A tamte sukinkoty niech nie podskakują, bo im pokażemy, gdzie pieprz kwitnie na
seledynowo!
http://www.swiatobrazu.pl (fotografia ultraszybka)
Co może być dalej z Polską w zmieniającym się układzie? Wciąż
bardzo daleko nam do mocarstwa i trzeba to jasno powiedzieć, że w razie
konfliktu nie będziemy mieli wiele do powiedzenia. Będziemy rzucani na boki
przez znacznie potężniejsze siły, niezależnie od narodowych buńczucznych
deklaracji i pobrzękiwania szabelką. W wyniku wojny Polska może znów stracić
niepodległość (strat w ludności nie odważę się prognozować), np. może zostać
podzielona na dzielnice o różnym stopniu autonomii. W innym scenariuszu
ponownie w całości dostanie się do rosyjskiej strefy wpływów na podstawie jakiegoś
nowego międzynarodowego „diilu”, zawartego przez wielkich graczy na stercie
europejskich gruzów (mam na myśli także idee).
A już na pewno nie możemy oczekiwać, że ktoś ujmie się za
nami z przyjaźni, sentymentu, zawartych układów czy umów. W zatomizowanym
świecie każdy będzie dbał wyłącznie o własne sprawy. Łącznie z Wujem Samem,
który kiedyś już pokazał, co to jest „weri guud diil”.
Zadajmy sobie teraz oczywiste i trywialne pytania: czy po
transformacji ‘1989 wciąż mieliśmy - i nadal mamy - za mało niepodległości i
wolności? Po drugie: czy stale musimy poszukiwać i tropić jakiegoś wroga? I najważniejsze:
jakiej przyszłości chcemy dla nas, naszych dzieci i ich dzieci? Przecież nikt
inny tylko my, własnymi rękami, tworzymy nie tylko nasz, ale także ich los.
Świetne podsumowanie istniejących relacji międzynarodowych.
OdpowiedzUsuńRealne spojrzenie na "akcje" Polski, na nasze szanse w razie gdy coś tam wpadnie w wentylator.
Choć mam wątpliwości czy tekst ten w jakikolwiek sposób trafi do pobrzękujących szabelką w naszym kraju. Ten opacznie pojmowany patriotyzm zaciemnia im widok na sytuację :-(.