niedziela, 19 lutego 2017

Nagie pięści czy chytra głowa, czyli kilka oczywistości

Na oczywistości nasza świadomość jest zaimpregnowana, automatycznie zaliczamy je do sloganów i deklaracji, czyli tzw. trucia, i natychmiast deletujemy z głowy. Czasem jednak warto pochylić się nad truizmami, przyjrzeć się im i ujrzeć z naiwną prostotą dziecka, że przecież... król jest nagi.
Wiadomo, że człowiek jest drapieżcą stadnym, czyli zwierzę z niego zarazem groźne i socjalne. W wyniku występowania tych cech musiały w społeczności Homo sapiens wykształcić się mechanizmy zabezpieczające, podobnie jak to się stało w wilczych watahach - z tą różnicą, że wilki mają blokady biologiczne, zaś ludzie dodatkowo napisali zbiory praw i ustanowili sędziów.
Jednakże ludzkość wynalazła coś jeszcze - dni poza kalendarzem, kiedy prawa się odwiesza i wszystko wolno - są to okresy prowadzenia wojen. Nie łudźmy się, że obowiązuje jakieś prawo wojenne i że po wojnie rozlicza się zbrodniarzy. Rozliczeń dokonuje zawsze zwycięzca i jest to tylko przedłużenie działań wojennych, coś w rodzaju echa już przebrzmiałych wystrzałów.
Ale człowiek nazwał się sapiens i ta naga małpa wciąż od nowa próbuje okiełznać swoje biologiczne dziedzictwo, usiłuje postawić kulturę obok biologii, albo nawet na siłę pcha ją na pierwsze miejsce. Słabo to wychodzi, ale chwalebne próby wciąż są podejmowane. Taką próbą jest np. ustanawianie kodeksów praw sprawiedliwych, a nie tylko dogadzających silniejszym. Albo tworzenie społeczeństw, w których mniejszość o odmiennych poglądach mogłaby też wpływać na bieg wydarzeń, proporcjonalnie do swojej liczebności. Także nie do przecenienia są dążenia pacyfistyczne, które tutaj rozumiem jako próbę zapobieżenia fizycznemu unicestwianiu życia w czasie wojny.
 Hieronymus Bosch

Nie idealizujmy zanadto - człowiek jest i pozostanie drapieżnikiem, przynajmniej przez najbliższy milion lat. Będziemy rywalizować o terytoria, bogactwa, partnerów do życia, dobrobyt, wpływy - i będzie to nadal rywalizacja bezwzględna. Postawmy w tym miejscu fundamentalne pytanie: co zrobić, żeby się przy tym nie zabijać?
Na czas pokoju system jest opracowany i funkcjonuje, przynajmniej w krajach demokratycznych. Brakuje mu dużo do ideału, ale jakoś działa, lepiej lub gorzej. Czasem jednak zawodzi - nie zapominajmy, że Hitler doszedł do władzy zupełnie legalnie, w demokratyczny sposób. Co zrobić, żeby taka sytuacja nie mogła się powtórzyć?
Rozumując teoretycznie i ściśle, powinno się pozwolić, aby nieuniknione napięcia rozładowywały się stopniowo w czasach pokoju, a nie gwałtownie w wojennej apokalipsie. I po części tak się dzieje, bo w okresach pokoju (skojarzyło mi się to z interglacjałem, he, he) napięcia w pewnym stopniu wyrównują się w wyniku rywalizacji gospodarczej, innowacyjnej i naukowej. Kraje powolniejsze w rozwoju muszą pogodzić się ze spychaniem do dalszych szeregów przez prężniejsze gospodarki. Muszą? Do czasu, jak uczy historia.
Bo z czasem powstaje grupa społeczności niezadowolonych z podziału wpływów, bogactw naturalnych, terytoriów, z militarnego układu sił. Swój wpływ ma demografia i nacjonalizmy lub dążenia niepodległościowe - zależy z której strony na te dążenia spojrzeć. Po przekroczeniu pewnego punktu komplikacji napięcia nie mogą już rozładować się samoistnie i dochodzi do katastrofy. Jednak czy można wyobrazić sobie inny bieg wydarzeń?
Oczywiście, na to mamy przykłady z życia: gdy jedna z potęg światowych przyjmie rolę bezwzględnego żandarma, siłą wymuszającego spokój, albo gdy powstanie rzeczywista unia międzynarodowa. W obu przypadkach następuje ograniczenie suwerenności państw, narzucone lub, powiedzmy, dobrowolne.
W pierwszym przypadku wymuszanie posłuszeństwa (lub podporządkowania się regułom, ustalonym przez silniejszego) następuje kolejno w wyniku nacisków politycznych, gospodarczych i militarnych, z lokalną wojną na końcu, gdy perswazja i groźba nie zadziałają. Ten wariant realizowany był przez Stany Zjednoczone po II Wojnie Światowej - z różnymi skutkami. Polityka dyplomacji lub sankcji gospodarczych wywierały pewien efekt, ale ingerencje militarne właściwie zawsze były przegrane, patrząc perspektywicznie. Wojny wygrywano, jak w Iraku czy Afganistanie, ale chwilowe zwycięstwa nie dawały oczekiwanych efektów długofalowych. Wojna w Wietnamie została definitywnie przegrana.
Eksperyment z dobrowolną i efektywną unią wielonarodową został zrealizowany tylko raz w dziejach, na terenie Europy (jeśli się mylę, proszę o sprostowanie). Ten ponadnarodowy organizm, oparty głównie na współpracy gospodarczej, ma na koncie wiele sukcesów. Jednak wspólny gorset krępował ruchy, nadto staremu kontynentowi dał się we znaki kryzys gospodarczy. Trwały migracje wewnątrz Unii, a po tzw. arabskiej wiośnie rozpoczął się masowy napływ ludności z trzeciego świata. Z tym nasz liberalny i poprawnościowy kontynent zupełnie sobie nie poradził. Obecnie narastają tendencje nacjonalistyczne i ksenofobiczne, państwa zaczynają się zamykać, a Unia prawdopodobnie przestanie istnieć, a przynajmniej zdecydowanie zmieni charakter, a bliska współpraca ograniczy się do kilku krajów. Natomiast Stany Zjednoczone, jak wiele na to wskazuje, schowają się za murem izolacjonizmu albo przestaną pilnować Europy, koncentrując się na strategicznie dla siebie ważniejszych rejonach świata.
Taki stan rzeczy negatywnie wpłynie na nasze, a także światowe bezpieczeństwo. Zantagonizowane europejskie państwa będą zawierały dwu- lub trójstronne umowy, ale będą to głównie sojusze wymierzone przeciwko innym. Taki układ, jak wynika z historii, jest niestabilny i w końcu prowadzi do globalnego konfliktu.
Pora na podsumowania. Jaki był cel powołania Unii Europejskiej? Narody, zmęczone i przestraszone rozmiarami i okrucieństwem obu Wojen Światowych, zawarły pakt pokojowy i gospodarczy, rezygnując - jak wspomniano wyżej - z części swojej niezależności. Analogicznie poddajemy się kontrolom policyjnym, zwiększając w ten sposób swoje bezpieczeństwo, a w życiu codziennym i w miejscu pracy godzimy się na nakazy i zakazy, aby móc efektywnie funkcjonować. W obrębie Unii państwa mogły pretendować do korzystniejszych pozycji, rozwijając przemysł, naukę, ogólnie podnosząc cywilizacyjny poziom. Fakt, że niełatwo było nadrobić zaległości, ale nikt tego nikomu nie zabraniał, ba, nawet w tym pomagano (dotacje, ułatwienia gospodarcze). Niewątpliwie silniejszy miał więcej do powiedzenia, ale tak będzie zawsze, niezależnie od układu, a także stosowanych środków perswazji.
Po prostu i zwyczajnie, usiłowano zamienić pięść na głowę - zamiast tłuc wroga, próbowano nakłonić antagonistów do myślenia, kombinowania, gry, także przechytrzania innych. Cóż, na przekór tym próbom ostatnio twarda tradycja zdaje się znów brać górę w dobrej, starej Europie. „My” to nie jakieś byleco, to „MY”! A tamte sukinkoty niech nie podskakują, bo im pokażemy, gdzie pieprz kwitnie na seledynowo!
http://www.swiatobrazu.pl (fotografia ultraszybka)

Co może być dalej z Polską w zmieniającym się układzie? Wciąż bardzo daleko nam do mocarstwa i trzeba to jasno powiedzieć, że w razie konfliktu nie będziemy mieli wiele do powiedzenia. Będziemy rzucani na boki przez znacznie potężniejsze siły, niezależnie od narodowych buńczucznych deklaracji i pobrzękiwania szabelką. W wyniku wojny Polska może znów stracić niepodległość (strat w ludności nie odważę się prognozować), np. może zostać podzielona na dzielnice o różnym stopniu autonomii. W innym scenariuszu ponownie w całości dostanie się do rosyjskiej strefy wpływów na podstawie jakiegoś nowego międzynarodowego „diilu”, zawartego przez wielkich graczy na stercie europejskich gruzów (mam na myśli także idee).
A już na pewno nie możemy oczekiwać, że ktoś ujmie się za nami z przyjaźni, sentymentu, zawartych układów czy umów. W zatomizowanym świecie każdy będzie dbał wyłącznie o własne sprawy. Łącznie z Wujem Samem, który kiedyś już pokazał, co to jest „weri guud diil”.

Zadajmy sobie teraz oczywiste i trywialne pytania: czy po transformacji ‘1989 wciąż mieliśmy - i nadal mamy - za mało niepodległości i wolności? Po drugie: czy stale musimy poszukiwać i tropić jakiegoś wroga? I najważniejsze: jakiej przyszłości chcemy dla nas, naszych dzieci i ich dzieci? Przecież nikt inny tylko my, własnymi rękami, tworzymy nie tylko nasz, ale także ich los.

1 komentarz:

  1. Świetne podsumowanie istniejących relacji międzynarodowych.
    Realne spojrzenie na "akcje" Polski, na nasze szanse w razie gdy coś tam wpadnie w wentylator.
    Choć mam wątpliwości czy tekst ten w jakikolwiek sposób trafi do pobrzękujących szabelką w naszym kraju. Ten opacznie pojmowany patriotyzm zaciemnia im widok na sytuację :-(.

    OdpowiedzUsuń