Stała się rzecz niezrozumiała, która wciąż toruje sobie
drogę do mojej świadomości. Zmarł Krzysztof Papierkowski. Stało się to
wieczorem 5 stycznia 2013 roku, w dniu, w którym cały dzień byłem po uszy
zaczytany i w ogóle nie otwierałem komputera. Ja gościłem w świecie równoległym,
a Krzysio właśnie przenosił się do na stałe do innej równoległej rzeczywistości. Jeden z respondentów napisał na stronie GKF-u: „Pocieszam się
tylko, że Krzyś zmienił wachtę, zabiera się za organizację „Heavenconu” i
kiedyś się spotkamy gdy zgłoszę się po akredytację.” Dla mnie to wszystko wygląda tak,
jakby z ulubionego obrazu na ścianie wypadła jedna z postaci. Jak to możliwe?
Krzysio osobiście zapraszał mnie na jubileuszowy 25. Nordcon
w 2011 roku. Miałem zajęcia na uczelni, mało czasu, trochę też odstraszała mnie
8-godzinna podróż koleją z Warszawy do Gdańska (2 wieki temu dyliżansem byłoby
szybciej), więc się nie zdecydowałem. A był to ostatni Nordcon Krzysztofa.
Lecz później miałem jeszcze
okazję spotkać Krzysia, było to podczas Festiwalu Fantastyki w Nidzicy w
czerwcu 2012. Na zamkowym podwórcu, pomiędzy łączką gdzie rzucano dzidą a tarczami
do których szyto z łuków, Papier obnosił się z monumentalnym toporem z
wymalowanym herbem GKF-u. Nawet przez chwilę miałem zaszczyt pilnować tego
trofeum. Krzyś wyglądał kwitnąco i żaden znak w żadnym wszechświecie nie
wskazywał na fatalną diagnozę, która miała być postawiona za trzy miesiące. I
na smutny finał, który miał mieć miejsce za pół roku.
Krzysztofa poznałem zapewne na którymś ze spotkań
staszowskich w latach 80-tych, ale tego nie pamiętam. Na pewno spotkaliśmy się
podczas mojego pierwszego Nordconu w 1993 r. W tym roku stuknęłoby więc 20 lat tej
znajomości. Ehh... Nawet myślałem, żeby w tym roku urządzić swój prywatny
nordconowy jubileusz. Może...
Od początku mojej znajomości z Krzysztofem i GKF-em wydawało
mi się, że GKF nie może istnieć bez Krzysztofa. Dziś jestem przekonany, że Papier
zbudował na tyle silne imperium, że będzie dalej funkcjonować bez problemów.
No, może lepiej powiedzieć, że problemy dadzą się rozwiązać. Bo Krzyś, mimo że
oficjalnie zwolnił kierownicze stanowiska, ciągle inspirował i podtrzymywał,
kiedy tylko zaszła taka potrzeba. A następcy jego formatu nie widać. Z drugiej
strony chyba Krzyś nie mógłby istnieć bez GKF-u, klub był dla niego jak druga
rodzina, był czymś osobistym, był celem i podmiotem. Zachodziła organiczna
symbioza. Co dalej, zobaczymy. Życzę GKF-owi jak najlepiej, bo stanowi
niezwykle mocny i potrzebny filar polskiego fandomu. Przy okazji dodam, że jestem
Członkiem Specjalnym tego klubu, co bardzo sobie cenię.
Cóż można jeszcze powiedzieć? Wokół trwa ciągły korowód
narodzin, życia i śmierci, i w tym tańcu wszyscy bierzemy udział. Płyty
chodnika, po którym stąpamy, są znacznie trwalsze od ludzkiego życia. Na
szczęście możemy po sobie zostawić coś, co będzie jeszcze trwalsze, a jednocześnie
pożyteczne, potrzebne, cenne i piękne. Dziękujemy Ci, Krzysztofie, za to
wszystko, co zrobiłeś i pozostawiłeś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz