W ramach odpoczynku po wakacjach zabrałem się za odłożone
lektury. Oczywiście najpierw literatura, o czym dalej, a równolegle zaprzyjaźnione
blogi, niosące cenną informację oraz intelektualne ożywienie. Zatrzymałem się chwilę
nad relacją Kosika z Nowego Jorku (okazuje się, że w tamtejszym metrze niewiele
zmieniło się przez 35 lat, kiedy tam ostatnio bywałem), potem przejrzałem Ziutę co się dziwi (faktycznie, konwenty zaczynają przekształcać się w festyny, ale i
cała fantastyka poszerza się, puchnie, a jej punkt ciężkości przemieszcza się w
stronę wirtualnej krwawej baśni Grimm-type).
Na koniec wpadłem w hodowlę gronkowców i to tak skutecznie, że przeczytałem
wszystkie wpisy do końca (początku?), zostawiając sobie na później tylko
wstawki literackie tudzież rowerowe. Ha, okazało się, że wszechkozak z Lublina
też ceni sobie „Diunę” Herberta!
No bo właśnie czytam cykl Diuny. Przedtem szastałem się
trochę po współczesnościach, m.in. łyknąłem „Vatrana Auraio” Huberatha
(całkiem, całkiem - przyjdzie coś na ten temat zanotować na marginesach), lecz
potem utknąłem w innych grząskich epistołach jak w wiosennym błotku, najwyraźniej
robię się wybredny.
Więc zdesperowany sięgnąłem po klasykę. Oczywiście cykl Diuny wiele lat temu czytałem, ale tylko dwa pierwsze tomy. Teraz z prawdziwą przyjemnością zanurzyłem się powtórnie w tej rzece, a raczej - w pustynnym piasku Arrakis.
Więc zdesperowany sięgnąłem po klasykę. Oczywiście cykl Diuny wiele lat temu czytałem, ale tylko dwa pierwsze tomy. Teraz z prawdziwą przyjemnością zanurzyłem się powtórnie w tej rzece, a raczej - w pustynnym piasku Arrakis.
Herbert wydał pierwszy tom w 1965 roku, ale utwór właściwie
się nie zestarzał, czyta się go doskonale. W przeciwieństwie do dzisiejszej
szybkobieżnej historii, tam wszystko dzieje się powolnym rytmem tysiącleci, a
jednym z panujących rodów jest starożytny ród Atrydów, sięgający korzeniami Hellady.
Dzięki antytechnologicznej Dżihad Butlerjańskiej postęp jest praktycznie
zerowy, więc te tysiąclecia mijają spokojnie niby jakieś kosmiczne średniowiecze.
Nie chcę się rozpisywać o książce, chciałbym jedynie zaakcentować
kilka problemów. Zaciekawił mnie program eugeniczny żeńskiego zakonu Bene
Gesserit, według którego w ciągu wieków powstawał człowiek o pożądanych cechach.
W dzisiejszych czasach, kiedy coraz lepiej poznajemy zależność między budową genomu
i fenotypem organizmu, zbliża się czas podobnych wyborów. Zaiste, Herbert
świetnie antycypował nasze dylematy.
Inna sprawa: zmiany ekologiczne. W pierwszym tomie gloryfikuje
się ogólnoplanetarne działania zmierzające do przekształcenia pustynnego globu
w kwitnącą oazę zieleni. Potem jednak okazuje się (w kolejnych częściach serii),
że rzecz nie jest tak prosta, bo wraz z pustynią ulega zagładzie nie tylko oryginalna
biocenoza planety, ale także kultura ludów ją zasiedlających, Fremenów.
Pozostają z nich tylko tzw. historyczni Fremeni, żałosny ludek zamknięty w
podupadłych rezerwatach.
À propos tych konstatacji przypomniała mi się wypowiedź
pewnego mieszkańca Ejlatu w Izraelu, położonego na skraju pustyni Negev. Akurat
w czasie, gdy tam przebywałem, spadł deszcz, co zdarza się średnio dwa razy w
roku, albo rzadziej. Ów człowiek stwierdził, że deszcz jest tu całkiem zbędny,
mógłby nigdy nie padać, bo wyrządza tylko szkody (podłoże jest zestalone i
nieprzepuszczalne dla wody, więc podczas deszczu powstaje niszcząca fala,
pędząca wąwozami, bardzo niebezpieczna dla ludzi nawet w miejscach odległych od
opadu). Najpierw zdziwiłem się, bo zawsze wydawało mi się, że życie na pustyni
drzemie w postaci przetrwalnikowej i eksplozywnie rozkwita tylko podczas
deszczów właśnie. Nic bardziej mylącego - woda wtedy przetacza się gwałtownie
przez suche kaniony i wpada do morza lub wysycha, i nie ma żadnego wpływy na
miejscową florę i faunę. Tak rzadkie opady nie mogłyby podtrzymać życia, rośliny
czerpią wilgoć przez liście codziennie z porannej mgły. Kozice żywią się liśćmi
tych roślin. No, są jeszcze skorpiony, ale te chyba spożywają krew turystów -
na kempingach widnieją ogłoszenia, żeby dokładnie sprawdzać namioty i zaglądać
do butów przed ich włożeniem.
Można podsumować: bądźmy ostrożni i rozważni. Powiedz to
jednak niecierpliwemu człowiekowi! Osobiście cieszę się, że nie żyję w
średniowieczu, naszym ziemskim czy Herbertowskim. Byłoby zwyczajnie nudno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz